sobota, 1 lutego 2014

Moje koty, nie do końca moje

Od dzieciństwa lubię koty. Nie dane mi było jednak wówczas mieszkać z Kotem. Pamiętam moją wakacyjną miłość do buraska, u mojej babci w Brzostku. Mruczącego skubańca, co wiedział jak się wkraść w łaski. Jednak mojej babci, ani mnie, ani jemu, nie udało się zmiękczyć i wieczorem łaził po drugiej stronie parapetu zawodząc jak niemowlę. Po wakacjach płakałam w poduszkę za buraskiem.

Pierwszym kotem był Kocisław przywieziony z Tarnowa. Samodzielny, znakomity myśliwy, znoszący nam myszki i ptaszki do domu we Wrząsowicach. Dający się godzinami głaskać. W dniu, w którym go przywieźliśmy schował się w garderobie, bo oczywiście nasz pies go przywitał wściekłym szczekaniem. Później obserwowaliśmy rodzącą się przyjaźń między psem i kotem. Cola tak bardzo pragnęła kontaktu, że jej ruchy z dnia na dzień stawały się żółwie, aby o ociupinkę zbliżyć się do kota.  I dzielnie zniosła wiszącego na jej nosie kota, który pazurami bronił się przed tą bliskością, aby w końcu ulec. 
Cola i Kocisław
Niestety, zostawiliśmy go przeprowadzając się do Łomianek, sądząc,  że ten znikający na całe dnie kocur, niekoniecznie będzie szczęśliwy w nowym otoczeniu. Nie wiem czy to była dobra decyzja i wolę o tym nie rozmyślać. Podobno pewnego dnia nie wrócił już do domu.

Dwa lata temu, z potrzeby macierzyństwa, zrodził się pomysł w mojej głowie, posiadania mniej obsługowego stworzenia jakim jest kot. Znajomy, który świeżo posiadł kota brytyjskiego, tak zachwalał, tak kusił, że w końcu już o niczym innym nie myślałam tylko o niebieskiej brytyjce. Ostatecznie stanęło na liliowym brytyjczyku nazwanym na cześć mojego ulubionego klubu Jazzem.

Oto Jazz w ulubionym miejscu jakim jest łazienka z ciepła podłoga i sterta szmatek do prania.

A listopadową porą młodsza córka podesłała mi stronę Stowarzyszenia Adoptuj Mnie, na której widniał nieczarny Batmanek. Przypominał na zdjęciu Kocisława, chociaż teraz jak na nie patrzę to myślę, że to był jakiś omam. 

Batman

Oczywiście, należało się przygotować na przyjście nowego kota. I tak sobotni dzień spędziliśmy na oglądaniu programu pt. Kot z piekła rodem. Dzięki temu, gdy Batman zawitał w naszym domu, krok po kroku oswoiliśmy koty. Całkiem szybko, 2-3 dni i po krzyku.

Na początku Jazz syczał na koszyk z Batmanem i pacał łapą. Batman z całym ekwipunkiem trafił do łazienki. Potem było karmienie po obu stronach drzwi łazienki. Batman miał miskę w łazience, a Jazz w korytarzyku - obie przy samych drzwiach. Ponieważ drzwi mają okrągłe otworki u dołu, koty już zerkały na siebie, a Jazz Groźny Władca Tego Domu, zawzięcie tą łapą przez otworki wymachiwał. Potem było uchylanie drzwi przy karmieniu. Koty się widziały, lecz będąc zajęte, tym co najbardziej lubią w życiu, nie robiły nic, co by nas zerwało na równe nogi. Gdy Jazz wychodził na zewnątrz, to Batmana wypuszczaliśmy z łazienki i tak maluch poznawał dom. W końcu nastąpił dzień otwarcia drzwi i nic się szczególnego nie wydarzyło, chociaż byłyśmy razem z córkami gotowe na obronę małego przed dużym. No, a później, to co się działo, przeszło nasze oczekiwania.  Przytulanie, lizanie, szalone zabawy, przy których jego lordowska powolna mość Jazz, zamienia się w lekkiego skoczka.


Batman był/trochę jeszcze jest kotem płochliwym. W łazience łatwo go było złapać i głaskać, co skutkowało mruczeniem tak głośnym, że aż niemożliwe. Po wyjściu z łazienki, tak jakby liczył się dla niego tylko Jazz, a przed nami zwiewał. Gdy się go udało złapać, np. bo był zbyt śpiący, to mruczał jakby nie było nic lepszego na świecie od tego naszego głaskania. Po czym na trzeźwo uciekał. Cóż było robić? Przyszło mi do głowy, postawić mu warunek, chcesz jeść, musisz znieść moją bliskość. I tak rano i wieczorem, stawiałam miski na podłodze, sadowiąc się w najlepsze obok. Cóż to się nakombinował, zmniejszał, zwężał, przy próbie wyciągnięcia ręki czmychał, niekiedy porywając smaczny kąsek. Po tygodniu, już się dawał głaskać, potem mi się znudziło tak przy nich siedzieć, bo efekt bliskości zaczął nagle działać na terenie całego domu.
Przygarnięcie kotka, zabiedzonego, gdy zabierano go z ulicy, który długo czekał na dom, było nasza najlepszą decyzją. Najbardziej skorzystał Jazz, który ma wdzięcznego towarzysza do zabaw i pieszczot. My natomiast, gdyż obserwowanie ich stanowi niebywałą rozrywkę. 
Jazz i Batman



Posty o kotach:

Angielska noblistka Doris Lessing "O kotach"


 

5 komentarzy:

  1. Hmm, czyli wynika z tego, że może trzeba pomyśleć o drugim kocie...? Żeby pierwszy był szczęśliwszy;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej ,Asiu napisz o Wrzasowicach prosze...choc sama nie wiem, az mi tchu zabraklo na widok Coli z kolezka.
    Czy to juz czas na bycie sentymentalnym ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie dzisiaj kolega pytał, o to czy tęsknię. Żyję w innym czasie i w innym świecie, który przesłonił to co było. Wezmę pod uwagę, to co sugerujesz, bo mi było we Wrząsowicach dobrze, chociaż czasami ogromnie smutno. Potrzebuję na wspomnienia Wrząsowic jeszcze trochę czasu :) I zdjęć cyfrowych. Bo skany są okropne. Pozdrawiam Cię i kiedyś Cię na tej wyspie odwiedzę, bo za czym/kim to za Tobą tęsknię:) I może Ania i parę innych osób to były Wrząsowice?

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na kazdy wpis!
    My laczymy tesknote z radoscia jaka niesie codziennosc,a zyje sie tu i teraz a nie tym co bylo lub sie wydarzy.
    Wierze ze zamilowanie do podrozy i sympatia do nas ,pokieruja cie tutaj :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem, że koty jako zwierzęta są całkiem przyjacielskie. Tym bardziej, że ja również mam u siebie ładnego kotka. Strasznie podoba mi się to co przedstawiono w http://kotkot.pl/przygarniamy-kota-jaka-rasa-bedzie-odpowiednia/ i jestem zdania, faktycznie tak jest często. W sumie kociaki są całkiem popularnym zwierzakiem domowym.

    OdpowiedzUsuń