wtorek, 17 lutego 2015

Wzdłuż Wisły: Na Jagodzianki z gruchą w plecaku.

Józefów-Karczew, 15 luty 2015

Trasa: przystanek Górki w Józefowie, Rezerwat Wyspy Świderskie, Karczew.
Uczestnicy: Marzena, Kuba, Kasia, Krzysztof oraz nowy narybek Monika i Agnieszka oraz wielu innych, a na czele Przemek.

Oj, ja popamiętam tę Jagodziankę. Tę, po której brzuch mnie bolał. Nie dlatego, że ją zjadłam, tylko ze śmiechu zdrowego, który zatrząsł moim brzuchem w rozmiarze w sam raz.

Po kolei jednak. Zanim zjadłam gruchę w widłach Jagodzianki ....
Fotografował: Ambasador Wierch

 .... wysiadka w Górkach. 

Trochę jesteśmy rozczarowani. Po słonecznym piątku i sobocie, prognozach słonecznych, a jakże, do głowy nikomu nie przyszłoby, że uchylając w niedzielę powieki, tego słońca nie ujrzy. Przetarłam rano oczy ze zdumienia. Nie ma! Prognoza pokazuje słonko skromnie chmurką przesłonięte. A za oknem tylko jedna wielka chmura. Jeszcze liczę na Kubę, że dojrzy słońce, bo już nieraz je widywał - nieważne, że tylko on. Kuba jednak zaparł się i słońca nie dojrzał. Za to przewidział poniedziałkowe słońce. Rażące po oczach, kłujące te szaro-bure fotki.
 
No i  przemierzamy Górki żądni przygód pewnego szarego dnia na polnej drodze.
A tu nic. Piesio nawet nie jęknął, a rowerzysta z trasy nie zboczył.
Jakież to ludzkie. I działa w obie strony ;) O czym później się przekonam.
I dalej przez Górki, przez górki śmieci dominujące w krajobrazie. 
Po drodze mijamy też te trzęsące się przy dotknięciu albo te pozbawione rurkowatych nóg tablice REZERWAT PRZYRODY.

Mijamy pozostałości starego Świdra co świdruje ziemie otwockie.
I po krótkim spacerze dopadamy brzegu. 
Szaro-bura szata nie przeszkadza. Nawet pomaga. Nie rozprasza.
Właśnie przestaję myśleć. Stan ulubiony.
 Plaże piaszczyste z kępkami wikliny.
 Rodzina łabędzi z dwójka młodych brzydkich kaczątek.
I jak to bywa nad Wisłą, krajobraz zeszłego roku przestał istnieć. Pojawił się nowy. Zniknęła szeroka plaża i gdy moim oczom ukazuje się ujście Świdra (to poniżej akurat podobne do siebie), to nie mogę wyjść ze zdumienia.
Dowiadujemy się o erozji dna rzeki na przykładzie miejsca do wodowania łodzi - za wysoko.
Widok na ujście Świdra.
Mostem przechodzimy na drugi brzeg Świdra. Naszym celem jest Jagodzianka. I nie chodzi tu o przepyszne drożdżowe ciasto z borówkami z cukrem, lecz o rzekę której pyszna nazwa czyni ją jedną z tych co zapadają w pamięci. Jak się okaże nie tylko będzie mi się kojarzyć z jedzeniem, lecz i z małpim pokazem. O tym potem.
Bardzo lubię ten nadrzeczny widok. Tym razem z przyjaciółką w tle, którą zresztą jak nie widać to i tak słychać.
 Góra skrzypu co nie skrzypiał.

Pejzaż z zawadą w tle.
 Zawada na pierwszym planie.


 A tu bóbr budowniczy wykonał piękny portal w tej starej wierzbie.
A tu legowisko dzików. Dziki niczym kury wygrzebują dołki i się w nich wylegują. I srają jak kury tylko w innych barwach i kształtach o czym przekonuję się idąc za głosem nie powiem jakim.
 Zawadom nigdy dość.
 Ktoś tu bywał.
Docieramy do pierwszego w kolejności ujścia Jagodzianki, która postanowiła na 2 razy wpłynąć do Wisły.
Zza lian. To po chińsku.
Piaszczysta skarpa Jagodzianki wrzynającej się niczym stringi coraz głębiej i głębiej.
Bobry pracują zawzięcie.
Zżerają korę i bałaganią. Trzeba uważać, aby nie wpaść w wentylacyjny kanał bobrowy.
I czas nadszedł na przeprawę przez Jagodziankę część 1. Pod nami zimna woda. A nad nią Przemek rozciągnął linkę pomarańczową. Najbardziej podziwiałam mamę z 6-cio latkiem i samego Ignasia.


Uspakajam Monikę i Agę, że to pestka takie przejście, radośnie pokonuję most, po czym ....
Fotografował: Ambasador Wierch
... noga mi się poślizgnęła i niczym małpiszon wiszę na pomarańczowej lince, z dupką nad przepaścią, zaparta nogami o pień. Chacham się i chacham rozbujana na tej lince. Drę się do Marzeny i Kuby: róbcie zdjęcia! I robią.
W końcu siadłam na pniu. Niestety między nogami, niczym w nocniku osłonka przed obsikaniem, mam gałąź, zatem dotarcie na tyłku do końca pnia odpada. Trza wstać. I wstaję. Dopadam brzegu. Pomruk rozczarowania rozbrzmiewa, bo w chwili grozy wpadnie czy nie wpadnie niejeden miał nadzieję na niezapomniane plum :)
A tu nic.
Miałam pomocnika - dziękuję :) Fotografował: Ambasador Wierch
Po chwilach emocji ruszamy do brzegu Wisły.
Parka nurogęsi podrywa się do lotu na nasz widok.
Wisła zdobywa kawałek po kawałku lądu piaszczystego.

Zniszczona ostroga na Wiśle.

 Ustronne miejsce.





Czas na siad. Ciepło ogniska rozgrzewa.
Herbatę z syropem z pędów sosny sączę popadając w błogi stan. 
Krzysztof przyrządza jabłko z ogniska. Zmierzam zmałpować pomysł następnym razem.

Po napełnieniu brzuchów ruszamy w kierunku drugiego ujścia Jagodzianki.



Bobrowe ząbki potworzyły wzorki na pniach.

Ależ tu ładnie.




Czymś zanieczyszczona wydaje się być Jagodzianka. Wpływają tu wody z oczyszczalni. Hmm...

Dalej droga przez nawłoć.  Przypomniał mi się miód z nawłoci wypity w imbirowym napoju. Najlepszym na zimowe wieczory.
Coraz mniej światła, a my coraz bliżej Karczewa.
A po drugiej strony Gassy.

Do Karczewa szliśmy i szliśmy.
Po drodze minęliśmy budynek Straży Pożarnej z oryginalna wieżą strażacką z hełmem strażackim. 
I po drodze jeszcze jedna niespodzianka. Głaz poświęcony pamięci XIX w. rysownika, który  m.in. wykonał ilustracje do dzieł Mickiewicza, Słowackiego czy Kraszewskiego i Orzeszkowej - Michała Elwiro Andriolliego. Skąd tutaj? Po 1880r. zamieszał w kupionym folwarku w pobliskim Anielinie.  
Zawiłe to były czasy.
Andriolli jak nazwisko podpowiada miał korzenie włoskie. Jego ojciec kapitan wojsk napoleońskich zamieszkał w Wilnie. Michał jak dorósł studiował malarstwo w Moskwie, potem bił się w powstaniu styczniowym za co został zesłany w głąb Rosji. Potem otarł się o Warszawę i ilustrował bez pamięci. Osiadł w Stasinowie (Mińsk Mazowiecki) i ożenił się. Po śmierci maleńkiej córeczki, a następnie żony przeniósł się do Anielina do majątku po obu brzegach Świdra i nazwał go Brzegi. Dał się poznać jako twórca "świdermajera" drewnianego budownictwa w Otwocku o nazwie biorącej się od rzeki Świder a ukutej przez Gałczyńskiego. Wybudował w Brzegach pierwsze domy letniskowe dla gości. A zakończył żywot w Nałęczowie, gdzie wyjechał po zdrowie.

Nie on jeden zauroczył się doliną Świdra. Dawniej i dziś Świder świdruje po oczach.
Głaz stanął tu w 1993r. w setną rocznicę śmierci

A jak doszliśmy to pojechaliśmy. Buro-szaro na zewnątrz, a w duszy radośnie.


Przydatne linki:

organizator wycieczek nad Wisłę Warszawską - Ja Wisła
więcej o o Andriolli - tu