czwartek, 12 czerwca 2014

O filmie czyli mandarynki Estończyka w Abchazji, która nie chciała być z Gruzją

kino Wisła, 10 czerwca 2014

Nietypowo dla mojego podróżniczego bloga dzisiaj wrażenia z filmu. 
Nietypowo, lecz nie bez sensu, o czym za chwilę. 

Co ciekawe mimo, że w czasie zimowym, kino wspaniale uzupełnia wieczory, to ja również bardzo lubię chodzić do kina w lecie. Ciepłe powietrze po wyjściu z kina, rozgrzane betony nadają emocjom inny kształt.  

Do kina chodzę nieregularnie, są miesiące, gdy w ogóle, są tygodnie, że pod rząd codziennie.

Preferuję kina studyjne. I tak kino Wisła na placu Wilsona w Warszawie, może też i dlatego, że w nazwie ma rzekę bliską memu sercu, zajmuje pierwsze miejsce. Kanapki dla zakochanych, nie do jedzenia tylko do siedzenia, przystępna cena z kartą widza i filmy niekasowe, klimatyczne grane dłużej i po czasie, a na koniec festiwal TERRA slajdów podróżniczych. Potem LUNA blisko Placu Zbawiciela, którego białość i szarość  przełamała kolorowa tęcza. Kino nieco oddalone od Łomianek, lecz przyciąga cyklami filmów np. Oczami kobiet, gdzie niejedną perełkę można było zobaczyć i posłuchać zaproszonych gości.
Tu wejście na stronę główną kina Wisła.
Tu wejście na stronę główną kina LUNA.

Filmy wybieram pewnie z jakimś kluczem, którego jednak nie potrafię do końca zdefiniować. Prostym kluczem niczym wytrych był mój ostatni wybór "Mandarynki" w reżyserii Zazy Urushadze. 
Tu zobaczysz plakat filmu  na Filmwebie.

Lubię mandarynki lecz nie o nie chodzi. A chodzi o Estończyka Ivo mieszkającego w wiosce w Abchazji, gdzie jak nigdy obrodziły mandarynki. I także o to chodzi, że jest to czas wojny 1992-1993 w Gruzji, kiedy to Abchazja dąży do niepodległości i przy pomocy Rosji, co w dobie dnia dzisiejszego, powtarzająca się historia wcale nie dziwi, która tym samym zapewnia sobie wpływy w Abchazji. Estończycy mieszkający tam przez ostatnie 100 lat, podczas tej wojny, powrócili do już wolnej, po śpiewającej rewolucji i proklamacji niepodległości  w 1991, ojczyzny.  Został Ivo budujący skrzynki na mandarynki i sąsiad Margus z sadem mandarynkowym. Dlaczego to prosty wytrych?  Bo w 2011 zwiedzałam Estonię i przy okazji sycenia oczu wczytywałam się w jej tragiczną historię. Szczególnie wzruszający czas po II wojnie światowej, który też mógł być naszym udziałem i czas odzyskania niepodległości.
Estonia - zatoka Kasmu
 I dlaczego jeszcze? Bo się wybieram w te wakacje do Gruzji na trekking po górach, których uroda od 4 lat mnie kusi i kusi. Wystraszyły mnie działania Rosji, to co teraz dzieje się na Ukrainie, to że w lutym przesunęli granicę w Abchazji, niby po to, aby zwiększyć bezpieczeństwo podczas igrzysk w Soczi. Przewodniki do Krymu, do którego nie zdążyłam się wybrać odkładam na półkę i planuję zrealizować moje marzenie, co by nie okazało się, że znowu jest za późno. Wprawdzie Abchazji nie uznano i w tej chwili nie stanowi Gruzji, to jednak nie mam co zwlekać.

Film powstał w koprodukcji gruzińsko-estońskiej. Nie jest to film podróżniczy, ani krajobrazów kaukaskich nie zobaczymy, ani jednej sceny z Estonii. Dramat wojenny, po raz kolejny, nie wiedzieć po co, pokazujący bezsens wojny, bo i tak ludzie jak te barany za pieniądze czy w imię religii czy innych wątpliwych ideałów będą się nienawidzić i zabijać. Estończyk stoi z boku i pyta - "Kto wam dał prawo zabijać?" Pojawiają się nowi następcy carów, Stalina.... a barany z wielkimi emocjami, (które nie wiedzieć skąd się wzięły i kto je podsycił) będą do siebie strzelać, pobeczą umierając, zostawiając rodziny, których nienawiść będzie pielęgnowana do wroga i nie zastanowią się kto im tego wroga wykreował. Splata się w tym filmie w tej wiosce pagórkowatej i schodzącej do morza historia Czeczena Ahmeda najemnika walczącego po stronie Abchazów i Gruzina Niko walczącego za Gruzję. Jesienny czas wyblakłych barw, snujących się mgieł. Chłodne wieczory. Estończyk Ivo na tle chałupki przy płocie z patyków. Martwiący się Margus, że zmarnują się mandarynki, które tak obficie obrodziły. Ten spokój zewnętrzny, ten pozornie normalny rytm życia,  zakłócają odgłosy wojny. Nagle w tej wsi przecinają się drogi obcych ludzi, obcych tej wiosce, obarczających ją swoimi problemami. Ivo z perspektywy swoich lat i przeżyć, wierny swojej ziemi godzi te światy na chwilkę i odciska się (oby) na przyszłości jednego barana, z którego ulatuje agresja.
Więcej nie napiszę, bo byłby już to spoiler :)

Swoisty kontrast Estończyk w Abchazji, człowiek północnego morza, z głazami ciągnącymi się w stronę horyzontu, płaskiej lesistej krainy skutej w zimie lodem, której pewnie nie widział, mieszkający w kolonii z innymi Estończykami w rajskiej krainie, porośniętej sadami mandarynkowymi, spływającej z gór Kaukazu wprost do gorącego Morza Czarnego. 
To, z czego mogłoby się zdawać, że kpię, a zaliczam do jednego z ważnych elementów, tak uniwersalnych filmów, ponad wszelkimi podziałami, to konieczność powtarzania jak mantra, wojny są bez sensu, niszczą raje zamieniając je w piekła. Dając się manipulować wpadamy w sidła. z których do końca życia nie będzie się można otrząsnąć. Bo jak się nie jest głodnym, gdy nie jest zimno, gdy nie jest się w skórze innego człowieka, to nie zrozumiemy. Czeczen, Gruzin, Estończyk tak samo będzie cierpiał, niezależnie jaką wiarę wyznaje.

"Mandarynki" wprost z kina gruzińskiego zebrało laury od publiczności i dla reżysera na 29  Warszawskim Festiwalu Filmowym. Wcale mnie to nie dziwi. Zachęcam do pogłębiania poprzez ten film, może nie tyle wiedzy, bo to ogrom dla takich sklerotyków jak ja nie do objęcia, lecz do zrozumienia jakie są źródła konfliktów. Warto się zastanowić kto jest ich sponsorem, kto ma jaki interes manipulując ludźmi, wspierając skrajny nacjonalizm i skrajne postawy religijne. Jak bez zająknięcia nazwać czystkę etniczną walką o niepodległość. A gdyby ta historia była moim udziałem? W 1991 wychodzę za mąż, w 1993 pojawia się moja pierwsza córka, a w wyimaginowanym obrazie ktoś nas szturchając karabinem wypędza z domu i już nigdy do niego nie wrócimy albo....

To nie jest film dla tych co lubią zostać przygwożdżeni do fotela, ani nie dla tych, co uwielbiają ataki muzyki i dźwięków ze wszech stron. Film mimo skutecznych podrywów akcji jest utrzymany w konwekcji spokoju i skupienia. Nie płakałam, chociaż zdarza mi się wzruszać, niemniej jednak przemyślałam ten film. A ponieważ nie miałam z kim obgadać, bo sama w kinie byłam, to właśnie się wygadałam, choć przegadanie byłoby lepsze.

No to kiedy idziesz na "Mandarynki"? :)

Przydatne linki:
artykuł w dwumiesięczniku poświęconemu Europie wschodniej i Azji Centralnej "Nowa Europa Wschodnia" tu, lepiej nie czytać przed obejrzeniem filmu, lecz po
artykuł o Abchazji tu w Gazecie Uchodźców
informacja o przesunięciu granic w Abchazji tu na interia 360
recenzja filmu na Filwebie tu lepsza do poczytania po obejrzeniu filmu

2 komentarze:

  1. Jak tylko przeczytałam o tym filmie, to od razu o Tobie pomyślałam:) Sama się też wybiorę w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem Twoich wrażeń. A jak nas nawiedzisz, to pewnie jako żeby się tradycyjii stało zadość pójdziemy do kina Wisła :) A może do Luny to lukniemy na tęczę na urokliwym placu.

      Usuń