wtorek, 11 lutego 2014

Świdrem do Wisły w zimowej odsłonie

Otwock, 9.02.2014

Będzie padać. Za szybą chmurki gburki, wróżące to, do czego już się przyzwyczailiśmy na naszych wyprawach, czyli szaroburaście-deszczowo-śniegowo.

Zaliczam mój pierwszy raz warszawską kolejką SKM-ą ze stacji Warszawa Śródmieście. Początek nie może się obejść bez pomyłek. W poszukiwaniu kas trafiamy na środkowy peron, gdy dostrzegamy kasy, przejścia nie ma, trzeba zawracać. 

Trasa: Otwock, Rezerwat Świder, Rezerwat Wyspy Świderskie, Dębinka.

Opis:  Za oknami SKM-ki przesuwają się budynki.. i  o dziwo w słonecznym blasku.

Wysiadamy na stacji kolejowej Świder w charakterystyczną modernistyczną wiatą. Ów przystanek kolejowy wraz z budynkiem poczekalni z 1936 roku jak i 6 innych na trasie Warszawa - Otwock został wpisany do rejestru zabytków (więcej na WMKZ).
 

Przekraczamy tory, zatrzymujemy się przy sklepie, gdzie niektórzy zaopatrują się w wybuchowe kiełbasy, czego doświadczą dopiero na ognisku.  Idziemy chwilę wzdłuż torów i docieramy do mostu kolejowego, po to by zaniemówić z wrażenia.


Zamarznięty próg wodny na Świdrze. Przy okazji odkryłam nazwę szypot dla tego naturalnego ustrojstwa.
Wachlarze lodowe.
Ruszamy ścieżką rowerową wzdłuż Świdra - dobry pomysł na cieplejszą porę roku.

Przejeżdżający pociąg zagłuszył ciszę.
Poniżej czerwononóżki zielonołepki i czerwononóżki brązowane ;)
Śnieg topnieje pod nogami. Tym razem nie deszcz, lecz  pot leje się po plecach. 
Przyczyna - wiosenna aura.
Przejście pod dawnym mostem kolejki wąskotorowej (0,8m) zwanej Jabłonowską, po której sunęła lokomotywa parowa, między Jabłonną, a Karczewem w latach 1896-1956. I dociekliwy rzut oka na konstrukcję żelbetową, chyląca się  ku upadkowi.
 Serca na krze.
 



Nie jestem znawcą ptaków, a wynik porównania obrazków daje wronę siwą. A może się mylę?
 Świat ujarzmiony.
 Świat dziki.
 I tak się kręcimy razem z pokręconym Świdrem.

Kapliczka św. Rocha, kiedyś stała bliżej Świdra. Przeniesiona po wylewie (nie Rocha tylko Świdra). Święty Roch ma za zadanie strzec ludzi i zwierzęta przed chorobami. Liczymy na niego, po zdjęciu czapek z głów, rozpięciu kurtek...

 Znane mi kępki zielone w lipcu, słomkowe teraz.
Docieramy do ujścia Świdra do Wisły. Czyli Wisła od Świdra strony.

 I nam przepłoszyli widok i modelki.
Coś sobie do siebie gadam, po tym jak wpadłam do Wisły, a może to był jeszcze Świder, ledwo zmieszany z Wisłą?
Wpadłam oczywiście po uszy. Tak się w niej zakochałam.

Spotykam moją starą znajomą Dziewannę w zimowej szacie. Lipcowa powiewała falbankami.


 I jak tu nie być zauroczonym.
Czas na posiłek, do którego dzisiaj Kasia zapodała wiśniówkę domowej roboty. Tak nam dobrze było, a jest jeszcze lepiej.
Opalamy się na plaży podczas jednego z najdłuższych postojów podczas naszych wypraw. Gdyż nastał ten dzień, gdy zimno nas nie przegania i możemy się nasycać widokiem Wisły do woli.
 
Wyspa piaszczysta nasypana przez prąd rzeki.

Poniżej leży sobie w Rezerwacie Wyspy Świderskie okaz topoli białej. Przemek opowiada jak to w 2010 zakotwiczyła tutaj na dobre. Jest gigantyczna. Ma w pasie 3m.
 Takie cacka znajdujemy wzdłuż brzegu.
 Fale na plaży.
 Trójkąciki i romby pod klifem.



Tak fikuśnych gryzów dawno nie widziałam. Zwykle mijamy po drodze ołówki.

Mewy w godowym locie, wydające w niebo głosy dziwne dźwięki.

Wędrujemy niczym koczownicze plemiona łowców reniferów, którzy mieli tu w Górkach, a także Świdrach Wielkich i Małych, swoje obozowiska. Wtedy była tu tundra, teraz kule trawiaste. Ponieważ nad Świdrem znaleziono pierwsze znaleziska tego typu (stanowisko eponimiczne) nazwano tę kulturę świderską.
Jak zwykle ochoczo ruszamy w krzaki, tym razem chodząc śladami osadnictwa z epoki kamiennej. Częściowo po zarośniętym wale. Nie spotykamy reniferów, lecz ślady dzików.  Ponieważ nie jesteśmy wyposażeni w strzały z ostrzami trzoneczkowatymi, bo do takiego kręgu kultur zalicza się kulturę świderską, to gdybyśmy sie tu zagubili, to nic byśmy sobie nie upolowali mimo mnóstwa zwierza i ptactwa jakie mijamy po drodze. Wcześniej używana nazwa bardziej mi sie podoba- kultura z liściakami - kojarzy mi sie z odzywką dostać z liścia. Tu godzi grot nie dłoń.
Po pokonaniu gęstwiny, naszym oczom na skarpie wiślanej, ukazuje się niezwykła budowla a'la GaudiDom zakupiony przez pana Stanisława Gałązkę w latach 50-tych XX-wieku i przebudowywany na wszelkie możliwe sposoby. 


Motywy egzotyczne - pewnikiem Tahitanka zmierzająca w stronę jeziorka.
Przez artystę zwany był ten dom Tahiti.

Dom mieści się na Alei Nadwiślańskiej 252 w Józefowie (jadąc w kierunku Warszawy przed ulicą Drogowców należy skręcić w lewo i iść do końca drogą w kierunku jeziorka).


Wyprawę kończymy w Józefowie, gdzie wsiadamy do autobusu.
Jak zwykle wiele wrażeń po kolejnym dniu, który nie wiadomo kiedy minął. 
Wracam do domu naładowana energią, spokojem wewnętrznym i palącą ciekawością czego jeszcze nie odkryłam, a co jeszcze te piękne okolice skrywają w sobie.


Przydatne linki:
Organizator wycieczek nad Wisłę Warszawską - Ja Wisła
O kolejce Jabłonowskiej na portalu mieszkańców Michalina 
Wspomnienia o kolejce wąskotorowej na portalu powiatu otwockiego 
Historia ziem powiatu otwockiego

2 komentarze:

  1. Strasznie udane zbliżenia ptaków, nawet taka wrona wyszła pierwszorzędnie. A to zdjęcie z kajakiem - mimo, że przepłoszyli modeli i modelki - też ma swój klimat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Willa Tahiti jest opuszczona czy zamieszkana

    OdpowiedzUsuń