wtorek, 17 marca 2015

Wzdłuż Wisły: Murzyno-Rokicie-Łysa Góra

Murzynowo-Łysa Góra, 8 marca 2015

Uczestnicy: Ania, Marzena, Agnieszka Przemkowa, Mariolka, Zdzisio, Ola ze świtą czyli Jolą, Gosią i Michałem, nowy narybek Ania od Nikona i Agnieszka co wszędzie słyszy ptaki.
Trasa: wzdłuż Wisły ok. 15km z Murzynowa, przez Rokicie na Łysą Górę
Psia informacja: trasa dla psów długonogich, dla krótkonogich do połowy, bo potem jamnik był zmęczony - dużo chaszczy, trawsk i przeszkód.


 
Jak spędzić 8 marca? No tak żeby potem móc powiedzieć jak Mariolka: "Jestem taka szczęśliwa. Wyhasałam się jak dziecko".

Zaczynamy w Murzynowie (20km od Płocka), gdzie już w XIII w. mieszkał ród Murzynowskich. W XVI w. Stanisław Murzynowski, pisarz reformacyjny, przetłumaczył Nowy Testament z łaciny na język polski. Również zasłynął z dziełka o zasadach ortografii o tytule jakże by inaczej "Ortografia polska". W pewnym momencie swego życia przeszedł na luteranizm czym sobie wrogów narobił. 

Alejką wierzbową, częściowo ogłowioną co wydłuża żywot wierzb, podążamy w kierunku Wisły. Wkraczamy do Brudzeńskiego Parku Krajobrazowego.
Kapliczka w Murzynowie z daleka wydała mi się komunistyczna. A ona po prostu się rozlatuje.

Muzeum w Murzynowie. Zamknięte, bo ten który o nie się troszczył umarł.
Był inicjatorem powstania muzeum - Jacek Olędzki -  profesor UW, badacz kultury ludowej. Uwiecznił na filmach i fotografiach jej elementy np. religijność naturalną i życie w zgodzie z przyrodą.
Omszały płotek przywiódł wspomnienie wyspy Muhu w Estonii, gdzie całą omszałą wioską przeszliśmy wzdłuż i wszerz, gdzie łatwiej byłoby wymienić co nie było omszałe.
Wiosna jest ptasia, bo rośliny ciągle jesienne.
Ciekawe to Murzynowo. Znajduje się tu Mazowieckie Obserwatorium Geograficzne. Staje się ciekawsze, gdy Marzena zaczyna wspominać swoje czasy studenckie.
Pełno malowniczych pejzaży.
Po drodze zapomniane piwniczki, domostwa.
Agnieszka dopadła cudzą zdobycz. Zabieramy pióra celem rozeznania co to za ptak, jednak okazuje się że nie ma wśród nas piórologa.


Skarpy kryją w sobie norki jaskółek brzegówek.



Plaże są tu maciupkie i zaśmiecone. Przeciskamy się przez trzciny.


Docieramy do pierwszej przeszkody.
Prawdziwy mężczyzna z rozwianą grzywą zawsze czeka na nas w tych trudnych do przejścia miejscach. Instruuje, wskazuje, podtrzymuje, podciąga, wciąga, łapie...
Poza tym na dodatek nie ma plecaka  - jak kogoś plecak przytłoczy Zdzisio go odtłoczy.


Czas na odpoczynek. Z tej skarpy widok na Wisłę rozlaną przed zaporą we Włocławku.



Uczesani przez gałązki i kolce, które jeszcze później znajduję na poduszce, przedzieramy się przez wierzbowe miotły.
I tu mamy dzięciołka.
Myk myk między brzozami. I właśnie się zgubiłyśmy jak zwykle zresztą.

W morzu nawłoci,



w szumie trzcin.




 Ania zaraz odfrunie niczym zwiewna chaszczowa Pani.
 
Po wyjściu z krzaków na zaorane pole dostrzegamy naszych. Do podeszew przylepia się błotko zatem dochodzi dodatkowe ćwiczenie z obciążeniem łydek.


To sobie nieco butki umoczyłam, bo łączka nieco podmokłą się okazała.

Teren iście pagórkowaty od Murzynowa do Rokicia i dalej.
Cmentarz przykościelny w Rokiciu. Ponoć nazwa miejscowości wywodzi się od wierzby Rokity.
A w tle romański w stylu, z XII w., kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła zwany "kobylim kościołem" bo jak legenda powiada wybudowany ze sprzedaży żyjących tu niegdyś dzikich koni.
Wgłębienia wzbudzające ciekawość i wiele teorii. Jedną z nich jest to, że powstały podczas wzniecania ognia od świdrów ogniowych przed Wielką Sobotą w wiekach XVI-XVIII. Święty ogień...


Schodzimy ze wzgórza nad Wisłę, gdzie oddajemy się błogiemu nic nie robieniu. 


Oto moje i Agnieszki P. vege-szaszłyki, a w folii łosoś, a w ognisku ziemniaki.






A komandos przyrządził sobie kawę nadwiślańską a aromat roznosił się dookoła. Właśnie aromat kawy lubię bardzo, bo smak bardzo nie.









Z rzadka wychyla łebki wiosna. Podbiałów zaledwie parę na całej trasie.


Na koniec spijane resztki piwa grzanego.
Z powrotem do Rokicia.
Po drodze do wymarłego PGR-u.


Brzydota przemieniona.

Lekki wiatr dodał kreseczki brzozowe obok ciapek.

Po rozmowie z miejscowymi panami na rowerach, którzy coś o źródle bijącym nieopodal wspominają, znowu z górki na dół, nad wodę. No i ciągle jesiennie.
Znowu się gubimy. Tym razem dla tego widoku.
I dla tego też...
Powoli słońce wydłuża nasze cienie.
 A my skradamy się przez podwórka domów zamieszkałych z Wisłą prawie za płotem.
 
Zanim dotrzemy na Łysą Górę zatapiamy się w świetle zachodzącego słońca.

A w domu kładę się na poduchę z gałązkami we włosach, błogo zmęczona, z energią na cały tydzień.


Przydatne linki:

organizator wycieczek nad Wisłę Mazowiecką - fundacja Ja Wisła

wtorek, 3 marca 2015

Granica w Puszczy Kampinoskiej z jajem w tle

Granica, 1 marca 2015


Dedykuję tego posta prowodyrowi tej wycieczki - Kubie. Bo wycieczka była wyjątkowa w swej urodzie. M.in. bo jak prowodyr sugeruje za parę lat może już nie zobaczymy tych domostw, może drogi zarosną. A tak wogóIe to muzeum po drodze i pamiątki powojenne. Poprzez lasy suche z kotami, groblami z żurawiami, bagnami z duchami, wiejskimi drogami z końmi, wydmami z babami, kanałami z czaplami.
A przy okazji polecam bloga Kuby o tym co płynie i nie płynie czyli "Z biegiem rzek, w szumie jezior..."


Uczestnicy: Kuba, Monika, Kasia, Agnieszka i Marta
Trasa: pętla ok. 18km z Granicy, przez Zamość i Cisową
Szczegóły trasy: za parkingiem w prawo zielony szlak, Zamościńską Drogą do grobli i przez groblę do wsi Zamość, w lewo czerwonym do Posady Cisowa, w lewo przez wieś Cisowa do żółtego szlaku, powrót żółtym szlakiem do Granicy.




Parking w Granicy nowoczesny, zadbany, z zamkniętymi kibelkami. Wyruszamy minutę, może właśnie przez te kibelki, przed zaplanowanym czasem, zdziwieni tą punktualnością.
Jeszcze się dobrze nie rozpędziliśmy, a tu wyłania się dom czyścioszek bielony wapnem okolony płotem z drągowiny. Zwykle bywał bielony raz w roku przed Wielkanocą.
Jest to typowa kryta strzechą Chata Kampinoska jak z obrazka. Obok studnia z żurawiem i ul bez pszczół. Przeniesiono tu dom Tomasza Połcia ze wsi Granica, która przypuszczalnie bierze swoją nazwę z miejsca, gdzie graniczą lasy z bagnami i bagna z wydmami itp. itd..


 Zielony szlak prowadzi nas.

Jedyna na tej trasie ładna kapliczka. Kapliczka Leśników. Wszystkie spotykane później były obrzydliwe. Ta z lat 20-tych XX w. stanowi pamiątkę po odzyskaniu niepodległości w 1918r. Cegły, które posłużyły do budowy kapliczki, powstały z gliny wydobytej z Góry Kampinoskiej.
Dzwonek kapliczki rozbrzmiewał w maju wzywając na nabożeństwa majowe. 
Mamy marzec i nic nie dzwoni. 
Mamy blisko Warszawę, a tu jakby Zakopane. Budynek Leśnictwa Kampinos w stylu architektury narodowej czyli miks szlacheckiego baroku ze stylem zakopiańskim.


Aleja Trzeciego Tysiąclecia powstała w 1999r. w ramach projektu "Ekologia ponad podziałami". Pewnie dlatego tu zasadził jednego dęba szypułkowego prezydent Aleksander Kwaśniewski, a drugiego prymas Glemp. Aleja ma w nas wzbudzać szacunek do przyrody.
Dalej małe, urocze muzeum. Można kupić gadżety dla siebie i dzieci. Jednakże nie można się wysikać. Żeby dupka nie zmarzła, w ten jeszcze chłodny poranek, należało swe kroki skierować do TojToja.
To ustrojstwo nas zaintrygowało. Wygięte w łuk, niedrewniane, naturalne. Kość czy ość?
Dolna szczęka wieloryba. Nie, nie!!! - mimo, że jesteśmy w starorzeczu Wisły, wieloryby w Wiśle nie pływały. To jedno z ukrywanych w Puszczy w czasie wojny skarbów muzealnych. I tak już zostało.
Długo byliśmy w tym małym muzeum.
Ekspozycji nie dało się oglądać z należytą powagą. Kto zatrzyma się przy tablicy z borem mieszanym świeżym i borem mieszanym wilgotnym, który zajmuje 23 % Puszczy, ten zrozumie. Pod nosami podśmiewamy się z kosmatki owłosionej.
Oprócz wystawy florystycznej i faunistycznej trochę pamiątek z czasów wojny i staczanych tu bojów. 
Nieśmiertelniki. Połówka zostawała na szyi do identyfikacji, drugą zabierano.


Jeszcze na koniec pani przewodniczka zaprasza nas na wycieczkę w poszukiwaniu wiosny fenologicznej. A my szczęściarze początkiem marca już na nią trafiamy - na soczystą zieloną trawkę w środku lasu.
Pomnik poświęcony Kobendzom.

Nie uszliśmy za wiele, bo Monika zacmokała na czarnego kota jak na psa, a ten przybiegł. Lekko wystraszony z nadzieją w ślepiach na jakąś co łaska od ludzi. I zaraz nadszedł drugi. Monia podzieliła się tym co miała najlepszego, a mianowicie jajem. Potem dorzuciła pierś pieczoną kurzą.

Kotki były wyraźnie głodne. A do jaj jeszcze wrócę.
Smutne pamiątki czasów wojny.
 Kuba nie przepuści żadnej okazji do upolowania ptaszyny. A śpiewają jak najęte.



Minąwszy skręt na Narty, nieopodal tej wątpliwej urody kapliczki, dostrzegamy w oddali ławeczki. Mimo, że właściwie nic nie uszliśmy, nijak nie zmęczyliśmy się, to czemuż by nie usiąść skoro są ławeczki.








A naprzeciw taki oto widoczek.
Przysiadamy zadziwieni tymi ceratami na stoliku i ławce, i tymi ozdobami na drzewach. Zapewne jakieś miejsce kultu pogańskiego. 
Może i dlatego tak w oka mgnieniu znika nalewka z pędów sosny z pigwą. Najlepsza jaką piłam. To znaczy jeszcze nigdy takiej nie piłam. Niestety nic się nie ostaje na potem.
Tak Kasia zadbała o stan naszego umysłu.


Gdzie to słońce? Zadawaliśmy to pytanie w cichości, bo po drodze do Granicy było.


  No i wreszcie się rozpromienia las i nasze pyszczki.


Kolejny potworek.


















Zbaczamy ze szlaku, który powiódłby w prawo. I polecam tę opcję - czyli trzymania się Zamościńskiej Drogi.
Grobla zaprowadzi nas do wsi Zamość.


  

Po drodze pamiątka z lat 60-tych. Wspomnienie zamordowanej dziewczynki, która tędy wracała do domu.








Grobla zdecydowanie jest potrzebna. Wokół mokrawo.


Na tej grobli Aga mnie pyta czy już przestałam myśleć. A ja już przestałam myśleć w aucie, jeszcze przed dmuchaniem na Arkuszowej. Dzięki niepamięci nie wybuchłam wówczas  śmiechem. Bo chwilę później przypomniałam sobie jak można dmuchać, znaczy nie można - wyrwać policjantowi alkomat, złapać oburącz, objąć ustami i ...dmuchać.
 
Kosaćce wystawiają źdźbła zielone.
 Droga do wsi Zamość.
 Charakterystyczne dla Puszczy Kampinoskiej stogi siana.

 Krzywa kapliczka, znośna.
.

 Pałka nad kanałem owatowana.









Kierujemy się na prawo od kapliczki.
Blaszana wędzarnia według Moniki jest tak duża po to żeby pomieścić całą krowę.
 Kampinoskie stogi siana raz jeszcze.
Pejzaż prześciga pejzaż.

A tu jedna z kurek o zielonej poświacie. O jajkach zaraz będzie, lecz owa kurka czarnopiórka nic z tym nie ma  wspólnego.


Docieramy do kanału Łasica, który zebrał wody puszczańskich dolinek. Czas na biesiadę.

Towarzyszy nam czapla. Bez jaj.
Tak sobie siedzimy nad Łasicą i siedzimy. W pewnym momencie zdziwiła mnie cisza, która nagle zaległa.  Okazało się, że cisza jest wynikiem Moniki wyciszenia w trakcie zajadania się  jajem. Jak się okazało w posiadaniu Moniki nie było to tylko to kocie jajo. Kupa jaj. Starczyło dla kotków, na wyciszenie Moni, koniom nie dała ale w drodze powrotnej w samochodzie obierała skorupki i wyciszała się.




W chwili, gdy podnieśliśmy rozleniwione ciała z nad Łasicy, rozległ się krzyk niedoszłej morderczyni Agi- "zabiłam ją, orany zabiłam!!!"
Co to byłaby za śmierć. Pod podpupnikiem.
Mała traszka jednakże przeżyła, to wałkowanie, miętoszenie może i próby zagazowania,  któż to wie..


Podziwiamy ją ze wszech stron. Nie tylko, że się oparła sile nieziemskiej. 
Niekiedy udaje nieżywą i pokazuje śliczny brzuszek.


Zostawiamy traszkę w spokoju. 
Za mostkiem droga wzdłuż wierzb...
 ... prowadzi do psa sołtysa, któremu nie chciało się na nas szczekać.
 A tu zaliczamy mały skok w bok.
 Opuszczony dom Serafina.
 




 
A przed domem sarna wystraszona rykiem motorów nieświadoma naszej obecności przechadza się niczym na wybiegu.


Zmiana nastroju.
Drzewo z serduszkiem.


Zmiana nastroju.
Kruki nad nami w parach trzepoczą czarnymi skrzydłami. Brrr...





 Docieramy do Kanału Ł-9.

 Mijamy na czerwonym szlaku kapliczkę mimo że nieładną to inspirującą. Marta na folijce odśpiewuje pieśń z głośnika pielgrzymkowego. Pokładamy się ze śmiechu.

Dalej mały kanalik.

  Posada Cisowe. Tu odbijamy w lewo na pole namiotowe.
Po drodze pojedyncze zamieszkane domy i to co pozostało po dawnych domostwach. 
Piwniczki. Nie na piwo niestety. Nietoperzowe piwniczki.
 Niespodzianka. Klangor żurawi i same żurawie.




 Grobla.
Zanim usiądziemy na polu namiotowym zostajemy zauważeni przez konie. 
Konie te nie były głodne.
A jednak zostały nakarmione. 
Sprawiedliwie obdzielone po połowie jabłka. 

Odtąd Monika do lasu zamierza chodzić z karmą dla kotów i koni. Obyśmy łosia nie spotkali...

 
Odpoczywamy na polu namiotowych. Co ogryzek, Monika biegnie do koni.
Kasia wyciąga zdrowego snikersa. Pochrupujemy wygrzewając ryjki w słońcu.
Opuszczamy pole namiotowe. Żurawie nie wróciły na pozowanie.
 


Zmienności nastrojów towarzyszy zmienność krajobrazów. Wydma nie bałtycka tylko wiślana.
 Światełko w tunelu.
 Docieramy do żółtego szlaku. Na skrzyżowaniu taki oto pień.


Nieco ciemniej. Być może dlatego dopadają nas omamy słuchowe. Łosie? Nie łosie.
 Olsy. Bagna. To może moczarowe duchy?


 Kolejny raz przekraczamy kanał Łasica.
Nudnym mostkiem.


Potem znowu bagna. Moje kroki przyspieszają.
Po prostu nie chcę spotkać łosia.

Coraz mniej światła.



Jak można tak szpecić las?
 Zółty szlak powoli dobiega końca. Do smutnego końca.
Bo na końcu cmentarz wojenny w Granicy na planie orła. Dziwny pomnik poległych w miejscu głowy orła. Nie wzniosłam się jednak na tyle by to dojrzeć.

Miejsce spoczynku 800 żołnierzy Armii "Poznań" i "Pomorze". Polegli walcząc z Niemcami w tych okolicach zaraz po bitwie nad Bzurą 16-18 września 1939.
I tak pętelka się zamknęła kolejnej pięknej wędrówki rzutem beretem od Łomianek.