środa, 28 grudnia 2016

Glen Etive w drodze do pewnego Donikąd w Szkocji.





niedziela 24 lipca 2016, Szkocja

Zdarza się to niekiedy, które dzieje się hurtowo, gdy każdy krok zaplanowany co do skraweczka, tam i z powrotem.  Nagle droga doprowadza DONIKĄD. 
I tkwi się w tym DONIKĄD tak głęboko, że aż poza sobą.

I tak planując kolejny rok zawodowo, kulturalnie, wypoczynkowo kreśląc na czasie cele śmakie i owakie, poważne i te beztroskie pojawiało się to DONIKĄD ze Szkocji.
Takie DONIKĄD, w którym zatrzymuje się czas, zatrzymuje się myśl. 

I stało się to chwilę potem gdy odetchnęliśmy po Lost Valley.
Około 19 km od drogi A82 (od Glen Coe na pd-zach). 

Wąską drogą na jeden samochód, z zatoczkami do wymijania, jedziemy w kierunku jeziora. Wzdłuż drogi płynie rzeka Etive a do niej wpadają strumienie tworząc wodospady.

Wije się ta droga i niecierpliwym dłuży. A gdy jeszcze się dowiadują, że jedziemy donikąd to prychają i miny niezadowolone przybierają.
A ja z każdą chwilą tej drogi oddalam się do DONIKĄD.

Aż do momentu, gdy przy samej drodze pasą się jelenie bo wówczas każdy normalny ciekawski wyskakuje sam z siebie aby jelonkom w oczy popatrzeć chociaż one często się odwracały pasiastym tyłkiem no i w ten tyłek pasiasty się patrzyło.
 
Obok nas zatrzymują się inni turyści, którzy miałam nadzieje, że powiedzą nam jak daleko jest donikąd aby niecierpliwych uspokoić, że do donikąd istnieje. Jednak Ci twierdzą, że tam nic nie ma i że dojechali do mostku i zawrócili. Nie dzielę się tą być może dla reszty radosną nowiną, że właściwie to możemy już wracać bo nie ma DONIKĄD.

Jestem uratowana dzięki następnej atrakcji bo za kolejnym zakrętem w pełnym majestacie skubie trawkę jeleń. Cały czas jest tak dziwnie, że gdyby przemówił wcale by mnie to nie zdziwiło.

Dojeżdżamy do mostku, który rzeczywiście nie zachęca do dalszej drogi. Może tak specjalnie odpycha..

A potem jest już tylko piękniej. 
Domek, czerwona budka telefoniczna.
Parking.
A obok parkingu pole namiotowe. Mini pole.


Parę namiotów wzbudza od razu wyobrażenie spędzenia tutaj cichej nocy i wstawania o poranku. Spokój bijący z myśli o tej ciszy  przerywa 3 facetów machających do mnie i coś krzyczących. Czy ja wiem co? No nie wiem lecz odmachuję. Może tu takie bezludzie, że jak widzą człowieka to z butów wyskakują.

Gdy na ich widoku pojawia się reszta naszej ekipy panowie przestają machać he he..
Ponoć patrzyli przez lornetkę.

Oddalam się przyciągana przez jezioro lecz nadal nie dane jest mi delektować się spokojem i ciszą bo wyzwaniem staje się przejście po śliskich kamieniach

Że ja nochala nie rozbiłam czy dupki, o którą mniejszy byłby żal, to cud. 
Tu się wydarzyło rozważna i romantyczna.
Wdzięcznie stopkę rozważnie między kamiorami stawiałam po czym oczy do góry i nieustanne: jak pięknie, jak magicznie.



Do Loch Etive jak oszalały jechał Bond w Skyfall po to aby stanąć i patrzeć.
Bo to właśnie jest takie miejsce. 
Prawdziwe DONIKĄD. 




Pojawili się po nas jacyś turyści lecz gdy już opuszczaliśmy Loch Etive.






A z tego DONIKĄD pojechaliśmy DOKĄDŚ.

W Kinlochleven będącego początkiem ostatniego odcinka 151 km szlaku The West Highland Way pojawiamy się z deszczem i głodem. 
I bez planu można trafić właściwie. Po wejściu do The Tailrace Inn wiadomo już było, że to tu, to dokądś. Gwar, ciepło, staroświecko. Pełno lokalsów lekko zataczających się.

Podczas posiłku raz po raz panowie  podpierali kij od bilarda na naszym stoliku lub w pewnej chwili i na plecach mego męża. Gdy się musi jeszcze bardziej pochylić nad michą to już rozchichrało nas to nieźle.
Do panów dołącza siwowłosa kobieta i ich ogrywa.

Oddajemy się spożywaniu.
Moim przysmakiem stał się zasmażony haggis. Gotowane ziemniaki to mój wymysł - kelner był zdumiony. Zwykle podają frytki. Do tego podano sałatkę w wersji minimalistycznej.


Szkocja wywołała we mnie mniej przeciągłe łałłł niż się tego spodziewałam. Zepsucie następuje z każdym zwiedzanym miejscem a gdy wcześniej była to Islandia i Wyspy Owcze to i oczekiwania rosną :)

Znaczy oczywiście były łał tyle, że punktowo-miejscowe. 

Jednym z nich okazało  się jezioro Loch Etive na końcu doliny Glen Etive. DONIKĄD. I tam mi się chce przebywać.



poniedziałek, 20 czerwca 2016

Na sasankową Babią Górę Percią Przyrodników

Diablak, 11 czerwca 2016


Była Babia Góra jesienią, to i jest późną wiosną na sasankowo.


Trasa ok. 21 km: niebieski:  Szlak bursztynowy - Przełęcz Krowiarki (1012m n.p.m.) - Szkolnikowe Rozstaje zielony: Perć Przyrodników - czerwony: Kępa (1521) - Gówniak (1617) - Babia Góra (Diablak1725) - Kościółki (1616) - Przełęcz Brona (1408) - Schronisko PTTK "Markowe Szczawiny" - czarny: Stary Groń - Zawoja

Wyskakujemy z autokaru na serpentynie przy Szosie Karpackiej (nr 957) i w lekkim chłodku wkraczamy na Szlak Bursztynowy (niebieski). Ze zdumieniem spoglądam na dziewczynę, która rzuca się na krzaki i je tarmosi aż się wkoło wszystko trzęsie, w tym ja ze śmiechu. No cóż potrzebny był kostuch, nie jakiś tam kijek trekkingowy z duraluminium, tylko krzaczasty old-schoolowy.
Uprzejmie przepuszczam grupę, patrzę aż zniknie za zakrętem i ruszam, gdy już w miarę cichnie.

 

30 minutowy odcinek Starej Drogi, kiedyś łączącej Zawoję z Lipnicą Małą, do Przełęczy Krowiarki wiedzie lekko w górę wzdłuż strumienia Jaworzynki. Mimo malej ilości światła w tym pochmurnym dniu, robi mi się zielono i wesoło od zielonych paproci z niedorozwiniętymi czubkami. I tym samym jest nas więcej czubków.

Po drodze potykam się o dyla, co mi się znalazł poprzecznie na drodze. Droga "dylowanka" bo wyłożona dylami.


 


Docieramy na Przełęcz Krowiarki (1012m) nawet niezbyt jeszcze zatłoczoną. Dalej niebieski szlak ciągnie się płaską drogą tzw. Górnym Płajem poprzez świerkowo-bukowy las. 
Z Monią i Natalia rżymy radośnie pewnie dlatego, ze idziemy koniopłajem czyli dawną drogą konną z XIX w. wybudowaną dla myśliwych. Ów koniopłaj oddziela dolny regiel od górnego.

 Pod drodze krótki przystanek nad  Mokrym Stawkiem (1025m). Niekiedy staje się on suchym stawkiem lecz tego dnia odbijał na zielono zielone drzewa. 
To jezioro osuwiskowe jest największe w okolicach Babiej. Niekiedy głębokie na 5m. 
Traszek, które tu mieszkają nie spotkałam natomiast takie ślimaczące się, ciągnące się cosie.
Stary las z powalonymi drzewami jeszcze tak nas nie powala na kolana jak późniejsze ścieżki.
Przy Szkolnikowym Rozstaju czeka na nas Andrzej. Stęsknił się za nami rżącymi z byle czego.
Od tego miejsca nazwanego od gawędziarza przyrodnika a nie ... , Wawrzyńca Szkolnika skręcamy na lewo w górę na Perć Przyrodników, która w 45 minut poprowadzi nas stokami Sokolicy.
Normalnie knieja, powalone giga pnie, mchy i paprocie. 
A przy ścieżce kwitnąca na czerwono porzeczka skalna, z której podobno mieszkańcy Zawoi robili wino. 
Poczułam zapach i smak porzeczkowo-jeżynowego wina taty. Najlepszy ulepek na świecie. 
Jak to dawno było...






 Popas na cudownej polance.


Z trudem opuszczam to zielone miejsce pni i paproci. Paprotki w fazie rozwijania swoich spiralnych główek.


  Za cudowną polanką wspinamy się do góry.
Zza drzew wyłania się urwisko Sokolicy. Jest to zerwa skalna o wysokości 60m. 
Perć Przyrodników wychodzi na szlak czerwony wiodący grzbietem na samego Diablaka. 
Tu kończy się piętro górnego regla i zaczyna piętro kosodrzewiny.
 
Zaczyna kropić z tego szaroburego nieba. Czas na peleryny. 

Docieramy do Kępy (1521m), gdzie Monika w pelerynie zjada jajko. Sama je zjada. To, że nie jadam jajek nie znaczy, że zgodnie z rytuałem bym nie zjadła ;)
W ogóle to podczas tej weekendowej wędrówki Monika wpada w jakiś dziwny trans, co się zatrzymujemy, to zaczyna jeść. Zaczynam się bać tego zatrzymywania bo w końcu zacznie się toczyć co może pociągnąć za sobą lawinę głazów.. i powstanie kolejnego urwiska.


Urwisko Sokolicy w oddali za nami.
  Gówniak w oddali przed nami.
Między Kępa  a Gówniakiem po prawej mijamy Zimną Dolinkę - rów zboczowy (nie mylić ze zboczonym) - pogłębienie, gdzie długo leży śnieg tzw. wyleżysko śnieżne.
Miałam plan zrobienia sobie wyleżyska stadnego w tym miejscu i delektowanie się widokiem na Tatry tak jak jesienią z babą Agą (opis tu) lecz mżący deszcz pokrzyżował te plany.

 Przy zaroślach kosówek wystają liczne niespokojne główki podbiałka alpejskiego
(Homogyne alpina L.). W Polsce spotykane w Karpatach i Sudetach. Kwitnące fioletowo-różowymi koszyczkami od kwietnia do lipca.

Podbiałek alpejski



 



W drodze na Gówniak wiatr się wzmaga. 
Andrzej niczym leśny stwór powiewa skrzydłami. Po południu stwór przemieni się w księcia.



 W pewnej odległości od Gówniaka (1617)  do Natalii dociera, ze to nie był Główniak.  Jak można tak było nazwać szczyt. Szczyt wszystkiego - oburza się Natalia.
A na dodatek tak pięknego porośniętego - co za widok!!! - sasankami. 
Sasankami się zaczyna... i dalej ciągnie aż do Diablaka.
Jeszcze Wołowe skałki, potem gdy kończy się piętro kosodrzewiny idziemy kamienistym odcinkiem Diablej Kuchni.
Wołowe Skały
 Skałki piaskowcowe z kępkami sasanek.

A gdzieniegdzie dla odmiany jaskier skalny (Ranunculus oreophilus M. Bieb.) .

 Widok na płn.-wschód.



Niebiesko szare spody sasanki alpejskiej (Anemone alpina L.). 
W Polsce rośnie w Sudetach (Góry Izerskie i Karkonosze), na Babiej Górze i w Tatrach.




Przemierzając Diablaka z wielkim przejęciem przyglądałam się terasom krioplanacyjnym powstałym w wyniku soliflukcji. Bez słownika ani rusz he... he... Terasa krioplanacyjna to spłaszczenie powstające na zboczu w wyniku m.in.  wietrzenia mrozowego czy owej soliflukcji czyli spływu powierzchniowego.

 
Wieje, jeszcze nie leje. 


Kulminacyja pasma Babiej Góry czyli na ten przykład z zestawu nazw "Diable Zamczysko" (1721) po raz n-ty zdobyte.
Wylegujące się na rumowisku Genowefki.

Szczyt Diablaka, ów ostaniec mrozowy powstał w plejstocenie pod wpływem wietrzenia mrozowego.
Będąc tam poddani jesteśmy innemu wietrzeniu. Dlatego ani my ani roślinki nie chcemy tu przebywać zbyt długo. Nieporośnięty, niegościnny, ciągle aktywny ostaniec mrozowy  (tump)  ostanie sam bo my zaraz podnosimy ciała i spadamy. 

Schodzimy tablicami Zejsznera z piaskowca magurskiego po zachodnim stoku Diablaka.

Zejście z Diablaka na Pośredni Grzbiet
A za chwilę plątamy się pod nogami biegaczy biegnących w tym dniu w Regatta Ultra Sky Maraton Babia Góra.



A tu rzut zgubioną wodą.

 W oddali dwa garbki jak zwykle uroczej  Małej Babiej.

Kościółki.

Droga się wydłuża bo ustępujemy biegaczom i oczywiście gapimy się z podziwem. Podziw wzrasta gdy zaczyna lać i gradem bić.
Jeszcze nikt nie ukończył Ultra Sky Marathon 6xBabia Góra.
 Wbiega się 6 razy na Babią różnymi drogami, ponad 100km, 8000m przewyższenia, limit czasu 17h.

Diablak, który z daleka wygląda jak mrowisko lub krowia mina jak kto woli jest kopułą mega giga bloków piaskowcowych będących pozostałością po najwyższej terasie krioplanacyjnej.

Następnego dnia z tego miejsca będziemy się dziwić, jak obojętny nam był to widok 11 czerwca a jak nieobojętny 12 czerwca.
Co się musiało wydarzyć - ano przejście Perci Akademickiej.


 Wąsko i mokro na ostatnim odcinku do Przełęczy Brona.
 Biegacze skręcają na Małą Babią.
A my zatopieni w bujnej zieleni powolutku po śliskich kamieniach schodzimy do schroniska PTTK w Markowych Szczawinach.



W schronisku PTTK w Markowych Szczawinach w pierwszym odruchu zamawiam piwo i je najpierw zachłannie duldam. Dopiero po chwili delektuję się. W kolejnym odruchu, będącym odruchem zazdrości o ziemniaki z takim smakiem wcinane przez Andrzeja, skuszę się.
Tłuczone ziemniaki z koperkiem i kefirkiem może nie są szczytem sztuki kulinarnej lecz sycą i pachną swojsko.
Czas ruszyć dalej.

Ze schroniska ruszamy czarnym szlakiem do Zawoi. Jesteśmy jednymi z ostatnich maruderów. Przedłużamy chwile w górach i lesie ile się da. 

Polana Kaczmarczykowa jest miejscem gdzie odtwarzają ekosystem nieleśny. 
Po zaprzestaniu koszenia łąk sukcesja lasu przebiegła w szybkim tempie w związku z tym warunki życia ptaków, płazów i owadów się zmieniły.

Dlatego wyrąbano drzewa, wyciachano krzaki.
I to co mnie zaciekawiło to hibernakulum czyli specjalne miejsce do zimowania płazów bo m.in. traszki: karpacka i górska oraz kumak górski potrzebują do przetrwania terenów podmokłych.


Po drodze mijają nas biegacze.
Potem się zdarzyło, że któryś (lecz nie ten) się rozpędził, nie zauważył skrętu i zawracał.
 
Schodząc bardzo uważamy aby nie nadepnąć na ciągnący się płaszcz księcia Andrzeja. Co rusz, potykamy się i poślizgujemy lecąc na księcia Andrzeja, który nic sobie z tego nie robi. Znowu rżymy tym razem bardziej po piwie niż po koniopłaju.



Idąc Wierzchową Drogą przez Stary Groń mijamy po prawej Sulową Cyrhlę. Cyrhel oznacza polanę powstałą przez cyrhlenie czyli usuwanie kory wokół drzew co w efekcie prowadziło do ich uschnięcia. Gdyby to były drzewa korkowe  to by się nie dały ... tak jak lasy korkowe w Portugalii. 


Telefon od taty przerywa sielankę. Dawno nie widziany, ogromnie sympatyczny, niewiele starszy ode mnie kuzyn odszedł. Nie wiedzieliśmy, że choroba postępowała. Przypominam sobie rzadkie chwile z dzieciństwa i nastolatkowatości, śmiechy i żarty.




Od tego czasu ten odcinek drogi będzie mi się kojarzył z moim kuzynem Sławkiem.


Do Zawoi docieramy drogą na przedłużeniu czarnego szlaku. Zakupy, kolacja a potem sauna. Oddajemy się ciepłu. Zaraz po powrocie do pokoju odpływam w tle słysząc rozmowę niezmordowanych Natalii i Moniki. Zasypiając myślę o Akademickiej Perci, której nie ma w planie wycieczki lecz zbuntowane dusze mają chytry plan.

Inne posty z Babiej Góry:

Na Wielkiej Babiej Górze z fajną babą Agą a w tle przeklęte kijki.



Polecane lektury i linki:
Mapa 1:30 000, Zawoja Babia Góra, COMPASS, 2016
Przewodnik Beskid Żywiecki, Oficyna Wydawnicza REWASZ, 2012
Zygmunt Ficek, Babia Góra, Wyd. Karpaty, 1995