sobota, 29 listopada 2014

Swanetia. Uszguli ze Szcharą w tle. Przemierzając Kaukaz w Gruzji.

Uszguli, 23-24.07.2014


Uszguli, rozciągające się wzdłuż rzeki Enguri, podzielone jest na 4 przysiółki. Ten pierwszy Murkmili, najbardziej z pośród pozostałych ucierpiał w styczniu 1987 roku z powodu lawin. To był ten rok, w którym władze radzieckie ewakuowały mieszkańców Swanetii m.in do Kachetii, skąd wielu już nie powróciło. Po drodze mijamy, i nikt się temu już nie dziwi, XII-wieczne wieże i wreszcie klucząc kamienisto-błotnistymi wąskimi uliczkami docieramy do celu. Zanim wypakujemy się z jeepów, ktoś rozgania krowy, które zaciekawione, choć z dystansem przyglądają się kolorowym Polakom. Dom mile zaskakuje, aż dwiema łazienkami na naszą 15-tkę, pokoje schludne, a z jadalni wyziera suto zastawiony stół.

Jeśli ktoś oblizał się na myśl o tym stole, to nic bardziej mylnego. Był to moim zdaniem najgorszy posiłek na trasie tak smakowitych potraw gruzińskich gospodyń. Mięsożercom trafiły się żeberka bez mięsa, chaczapuri w porównaniu z innymi wypadły tak sobie, a na dodatek to był już czas w którym przesyt kolendrą, co u poniektórych osiągnął apogeum i tak jak na ten przykład Józek zupy nie tknął i spod sterty owego zielska wydłubywał pomidorki. Gospodynie nie zrobiły wrażenia na nas, ani kuchnią, ani sobą. Wyśmienite domowe wino zachwalane przez gospodynie, co jak przekupka wykrzykiwała to, co człek chciał usłyszeć, a to że wino i słodkie i wytrawne jednocześnie jest. I tak zakupiłam wino, które skończyło w zlewie. Podczas kolacji Magda zauważyła przechadzającą się pod oknami kobietę, taką co niby nas nie widzi. Wzbudzamy ciekawość. Zaczęłyśmy się śmiać na wspomnienie dziewczyny z Adiszi co wykonując najzwyklejszą czynność wkładania chaczapuri do pieca została przez nas otoczona i obfotografowana. No cóż - ciekawość ludzka rzecz.
Z jadalni skutecznie wywabił nie okrzyk panów, że widać Szcharę, najwyższy szczyt Gruzji liczący sobie 5068 m n.p.m. Herbatę dopiję później, a teraz biegnę na sesję na pobliskie wzgórze, a jakże by inaczej zwieńczone cerkiewką. I tak w ramię w ramię z Nie-Moim-Wojtkiem i Józkiem łapiemy ostatnie chwile przed zachodem słońca.

Szchara
W chwili, gdy postanawiam zmienić miejsce, na sąsiednie wzgórze spada jakaś paląca się pochodnia. Odruchowo się skuliłam w sobie. Ktoś krzyknął: "Meteor!". Chwilę poddaję w wątpliwość czy to aby na pewno meteor, a nie jakieś fajerwerki, jednak wersję meteorową potwierdzają sami Gruzini. Nigdy tak blisko nie widziałam meteora, w postaci świecącej  kuli z ogonkiem. Bolid dzienny. Z wieczorów na koloniach pamiętam, że wypowiadaliśmy życzenia zanim meteor spadł. A tu  zdezorientowana blaskiem kończącego się dnia, przegapiłam możliwość życzenia. A może wszystko o czym myślałam przed, ma się spełnić. Tylko o czym ja myślałam? Na górce, powyżej cerkiewki rozlokowali się w namiotach Polacy. Rankiem, gdy wyruszymy na nasz trekking, owa grupa będzie się na materacach rozciągać, przeciągać  i pozostawać w pokręconych pozycjach jogi.
Jeszcze tego samego dnia uwieczniam dojenie krowy. Kobiety przebrane do tej czynności rozmawiają sobie nie zauważając wścibskiej Joaśki.

Cielaczki koszą trawę, zapewniając spokój, prawdziwy spokój od wydzierających się kosiarek, których tu po prostu nie ma. 
 
Na werandzie gaworzymy sobie jeszcze przed snem. Wyłania się kółko fotografów, którzy zapomnieli o reszcie. Potem jeszcze widzę Ingę wpatrującą się, gdzieś daleko za okno i tak nadchodzi sen na wysokości 2200m npm.

Po śniadaniu, spakowani, gotowi do opuszczenia domu, niecierpliwi  by wyruszyć na kolejny trekking.
Idziemy wzdłuż potoku w kierunku lodowca pod Szcharą. 

 W pewnym momencie dołącza do nas stado krów. 
 
Rzeka Enguri rozlewa się szeroko i płytko jednocześnie, ukazując kamieniste, tymczasowe wysepki. Między kamieniami znajdują sobie trochę ziemi do życia kwiaty.
 Dopływ Enguri staje nam na  przeszkodzie . Trzeba jakoś go pokonać. Chłopaki biorą się do budowania przejścia i pomagają w przechodzeniu. Mój-Wojtek wyszukuje największych kamiorów i ze znaną mu delikatnością wrzuca do rzeki. W ten sposób Mateusz zostaje zakropiony.

Wtedy, mijając śnieżnobiałe szczyty nie wiem, że to część Muru Bezingi, pasma szczytów o podobnej wysokości wchodzące w skład Wielkiego Kaukazu, łańcucha górskiego rozciągającego się na długości ok. 1200 km. W skład 17-kilometrowego masywu pomiędzy przełęczami Dychsu i Zanner wchodzi Szchara, Szota Rustaweli, Dżanga, Katyntau, Gestola i Lialver. Każdy ze szczytów tej granitowej ściany leżącej na granicy Rosji i Gruzji jest wyzwaniem dla wytrawnych alpinistów.  

Wokół zielone wzgórza w tle białe szczyty 5-cio tysięczników. Nie docieramy pod sam lodowiec. zatrzymujemy się na popas przy pluskającej zimnej od wód lodowca Enguri. 
W drodze powrotnej mijamy turystów na koniach z bardzo nieszczęśliwymi minami. Chłopak jadący sam za dziewczyną oplecioną przez znajomego już nam pasiastego Gruzina ledwo w tym napięciu wydusza "Dzień dobry". Dziewczyna  byłaby bardziej szczęśliwa w innych ramionach. Chybotliwy świat widziany z końskiego grzbietu i strach w oczach młodych ludziach przekonuje mnie, że to nie dla mnie atrakcje.
Około 14:00 jesteśmy z powrotem w Uszguli. 
Siadamy w cieniu monastyru Lamaria (św. Marii) z XI/XII w.
W cieniu monastyru zasiadła kobieta z małym kramikiem rękodzieła
Spragnieni wody, podchodzimy od tyłu i tam ominąwszy szerokim łukiem dwa psy, których najpierw nie zauważam i lezę prosto w śpiące na szczęście paszcze, ostrzeżona w porę odbijam w prawo. Za chwilę czujne psy są już rozbudzone, jednak w tym cieple, szczęściem dla nas leniwe.
Stajemy przy drzwiach. Pojawia się pop z długą brodą. Spogląda na gołe nogi Józka, wykrzywia się karcąco. Śmieszy mnie to i jednocześnie z lekka denerwuje. Wstęp tylko po założeniu fartucha, panowie w szortach niestety nie wchodzą. Wewnątrz freski. W monastyrze, który powrócił po latach do życia, regularnie odbywają się msze.

Wychodzimy tylnym wyjściem prosto na cmentarz.
 Mini ogródki, czasem z ławką i stołem, gdzie można posiedzieć i pobyć ze zmarłym.
 Piękno zeszpecone jak zwykle ludzką ręką..
Oddalamy się od monastyru Lamaria i od  Szchary.
 Oddalamy się od centrum Uszguli i od Szchary...
Kolejna atrakcja to muzeum etnograficzne w Uszguli okazuje się mniej atrakcyjne od tego, co ma miejsce przed. Czekamy w cieniu, przytuleni do ściany bocznej kamiennego domu mieszczącego muzeum, a tu nadjeżdża policjant na .... koniu. Po tym policjancie nic mi się już tak bardzo nie podoba. Jeździec na koniu kontra muzealne nieruchawe eksponaty.


Ów policjant przywiózł klucze, którymi otwierają się podwoje muzeum. Niespotykane zwyczaje :)

Po tych atrakcjach wracamy do Mestii, od której zaczął się nasz trekking po Swanetii.

Pewne miejsca odkrywa się przed, w trakcie i po. Takim po, związanym z Uszguli jest galeria z obrazami Fridon Nizharadze. Krótki film o uszgulskim artyście, który na co dzień pasie krowy, a kiedyś chciał być popem, zaspakaja naturę podglądaczy tego życia od środka. Podoba mi się klimat tego filmu. Inne Uszguli niż to, które omiotłam wzrokiem i podeptałam paroma uliczkami. A słowa Fridona, że to nie rzeczywistość, a przywidzenie potęgują wrażenie jakie wzbudził ten film we mnie. Więcej o artyście Fridonie, w poście tu, okiem autorki bloga "Oblicza Gruzji", która notabene jest jego odkrywcą.

Wspominając letni klimat Uszguli zachciewa mi się zobaczyć to miejsce w porze, która i mnie zatrzymuje w ciepłym domu. Trafiłam na galerię nagradzanego gruzińskiego amatora fotografika Gia Chkhatarashvilio. Biało-czarne Uszguli od środka tu w 32 ujęciach i również w zimowej otoczce. Ciekawe nieprawdaż? Warto wejść w zakładkę portrety, jest ich 24. Czyż nr 6 nie jest uroczy?



Inne ciekawostki:

Także natrafiam na wzmiankę o niemym filmie "Sól Swanetii" (Соль Сванетии)  z 1930 roku Mikhail Kalatozov opowiada o życiu Swanów w tej odległej górskiej wiosce. Ów film, mimo ze propagandowy, bo miał ukazać budowę drogi przez dobrych Sowietów, wzbudził niesmak rządu Stalina i tak reżyser popadł w niełaskę. 



Posty z Gruzji:

 "Przemierzając Kaukaz w Gruzji"


Przydatne linki:
Organizator wyprawy "Gruzja - wędrówki po Kaukazie": Klub Podróży Horyzonty





5 komentarzy:

  1. Piękne to zdjęcie pozłoconej góry!
    A te żeberka bez mięsa to znaczy, że same kości były?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie same kości w jakimś sosie! To pytanie mogła tylko kulinarna blogerka zadać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z Gruzją i Kaukazem kojarzą mi się dwie rzeczy - paskudne jedzenie, serwowane w gruzińskiej restauracji, będącej niegdyś własnością wujka i młodzieńcze marzenia Taty, aby zobaczyć Kaukaz. Nawet raz tata dołączył się do wyprawy alpinistycznej jako obsługa techniczna, mieli zaklepane noclegi i wszelkie pozwolenia (lata 70.), ale w końcu przyszła "Solidarność" i nikt alpinistów z Polski wpuścić już nie chciał...
    Ale widoki - super i nie dziwię się Tacie, że tak chciał tam być. Pogoda tam zawsze taka w lipcu, czy mieliście wyjątkowe szczęście?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może tata się jeszcze wybierze :) loty są bezpośrednie z Warszawy do do Tibilisi. Z nami był jeden włóczykij kole 70-tki i mało kto mu dawał radę.
      A pogoda raczej taka, chociaż z opowieści innych wiem, że można nie trafić. Ja bym wolała, aby było nieco chłodniej. W górach było ok. 23 stopnie, niekiedy w słońcu bywało więcej.
      Jedzenie generalnie jest tam smaczne i różnorakie.

      Usuń
  4. Czy mogłabym się zapytać gdzie nocowaliście? właśnie jadę na wyprawę do gruzji i powoli planuje noclegi, a w niektórych miejscach, dosyć ciężko znaleźć nocleg w cenie dobrej :))

    OdpowiedzUsuń