środa, 24 czerwca 2015

Otwarte Ogrody nad Wisłą w Łomiankach były zaczarowane.

Łomianki, 21 czerwca 2015

Dzień po nocy Kupały okazał się ciągiem dalszym czegoś niezwykłego. Tego dnia na przemian snułam się i śmigałam. Śmigałam na rowerze, a snułam się bez roweru. Z pełną świadomością, że takie dni nieczęsto się zdarzają.

Gdy około 11:00 dosiadłam roweru, pierwsze krople kapły mi na nocha. Na Jeziornej założyłam kurtkę i kaptur, bo lało mi w te moje oczy umalowane - umalowane  bo to miała być inna rowerowa wycieczka niż zwykle. 
Szlakiem ogrodów nieopodal Wisły poprzez Dolinę Łomiankowską. W ów dzień podwoje do ogrodów zostały otwarte dla artystów i dla tych, co zechcieli ich dzieła podziwiać. No i ja tak przez te moje umalowane oczy chciałam podziwiać i ogrody, i dzieła artystów. 
Goniona ciekawością niechcący przejechałam pierwszy punkt na mojej trasie - po mojej - bo można było zacząć  od dowolnego punktu. Mural na froncie domu przy jeziorku Pawłowskim. Zawróciłam, okiem rzuciłam, i po stwierdzeniu że do tego ogrodu ni jak nie da się wejść, odjechałam. Niebawem zrobiło mi się miło, bo biorąc mnie za swojaka,  ekipa rowerowa  chciała mnie samotną przygarnąć. Jednak dzisiaj samotność była wskazana. Zresztą to była samotność w drodze, by na przystankach słuchać, mówić i widzieć. Odwrotnie niż trzy mądre małpy. Zatem oczy mi się bardziej wytrzeszczyły, radary małżowin usznych nastawiły, a gębę przez grzeczność przytrzymywałam na poziomie mniej rozdziawionej.

Z wiatrem we włosach w kapturze, przejechałam z Jeziornej na Łużycką. Skręt za tabliczką informującą, że to właśnie tu jest Otwarty Ogród,  i wjazd do domu długą aleją i .... ugrzęzłam na dobre. No nie - nie w kostce brukowej.

Ugrzęzłam mimo, ze nie było błota, ani mokro nie było. Deszcz przestał padać nie wiedzieć kiedy.
A ja nie tylko ugrzęzłam co wpadłam po uszy. Stanęłam obok malarki Magdy Fokt otoczonej wianuszkiem gości. 

Miejsce spotkania dla nieznanych sobie osób w salonie ogrodzie pełnym obrazów i masek, gdzie krzaczki robią za podpórki, a trawa za podstawki. 
Magda opowiada i tak czaruje, że człowiek przenosi się w inny świat. Przechodzę sobie przez kutą bramę na jednym z obrazów i zaraz wracam bo chcę wiedzieć więcej o podróży do francuskiego miasta.
Gwasze z francuskiego miasta
By za chwilę przenieść się gdzie indziej.
Cykl "Kamienie" to wspomnienie morza. A bardziej kamieni nad morzem. Teraz kamienie leżą w ogrodzie. Jak w moim. Kupa ich zebranych zewsząd gdzie byłam a to ze Stromboli, a to z Estonii...

A teraz cofamy się do dzieciństwa. Magda miała "widoczki" na Pradze, ja zakopywałam "sekrety" w Krakowie. Między dwie potłuczone szybki wkładało się kwiaty, liście i taki obrazek zakopywało się w ziemi. Zaznaczało kamieniem aby potem można było łatwo znaleźć.

To nie koniec niespodzianek.
Niedawno przykazałam mojej znajomej aby mnie poznała z autorką "Spacerownika" po Łomiankach. "Spacerownik" po przybyciu do Łomianek z Krakowa (to już 10 lat!!!) stał się przewodnikiem m.in. do zakochania się w Łomiankach. I co z tą niespodzianką? Podsłuchałam zagadaną grupkę na tle "Kamieni", skapnęłam się kto i co, i sama, zresztą wbrew mojej naturze, wepchałam się i zapoznałam. I tak poznałam miłe panie i autorkę panią Ewę Pustoła-Kozłowską ze Stowarzyszenia Nasze Łomianki, któremu od dawna kibicuję. Górujący nad nimi to rzeźbiarz, o którym potem.


Idąc w ślady innych przeciskam się wąska ścieżką do ogrodu obok i  wchodzę po schodach i krew mnie zalewa.. 
Chciałoby się tak malować. 
Prace pana Marka Zająca są pierwszymi na ścieżce.

 

Idę dalej i zachwycam się dalej. Z zieleni wyłaniają się kobiety z fotografii Kasi Fortuny.
Szczególne są te fotografie z serii "Siła piękna". Technika, jakość, pomysł. 
I jak zwykle to coś co dopowiada artystka spoglądając na mnie spod kapelusza. 
Nieprzypadkowo kobiety te nie mają włosów. Nieprzypadkowo wszczepiły się w nie rośliny.
 
Nazwa "Siła piękna" wzięła się z tego, że kobiety pozujące do zdjęć dostały mega energii do życia mimo wpływu choroby.

Energii co rozświetla życie.

A rośliny żyją swoim niekontrolowanym życiem jak nowotwór, którego artystka nazywa Ósmym Pasażerem Nostromo.

W ogrodzie, w niegdysiejszym domu rzeźbiarza Jacka Zwoniarskiego, kamienne rzeźby i niemiękkie kamienie. Jeden podziwia obrazy, drugi nie, bo czyta.

 Rzeźby przyciągają wzrok. A jest na czym oko zawiesić.
 






Kamienna rzeźba kobiety ze skrzydłami jest dla mnie zobrazowaniem chwil kiedy chce mi się tak żyć, że aż skaczę radośnie i w duszy mam właśnie takie skrzydła, bo czuję jakbym wzlatywała. Z tej radości życia. Po prostu.















Karolina Zwoniarska, mieszkanka domu przy ogrodzie nadwiślańskim, przedstawia artystów i ich prace. Ludzie wijący się po ogrodzie nagle zbijają się w kłąb przy malarce.



Skąd ta poza i kolor u malarki - jak z obrazka ;)
Karolina Zwoniarska

W wiślanym ogrodzie nie zabrakło łódki w zielonej toni.
Marek Zając

Niechętnie opuszczam ogrody na Łużyckiej. Łużycką dojeżdżam do Kościelnej Drogi i do Wilczeńca, lokalnej stadniny koni i knajpki. Z daleka widać i słychać parskające konie. 
Tym razem obrazy przytulone do budynku.
Malarka Agnieszka Zawisza odpowiada na pytania.
 Mała rowerzystka zadała ich ze sto. A po co to?
Pani Agnieszka podpisuje się na katalogu ze słowami "Nie potrafię pisać w locie". Śmieję się z tego, bo malować z polotem potrafi. 

Kolejny przystanek na Chopina. Pani Dorota Grześkiewicz zarażona pasją dziadka Lecha Grześkiewicza  kontynuuje tradycję.
 Ceramika prosto z pieca elektrycznego.


 Pani Dorota prezentuje obraz ceramiczny, który wykonała pod okiem dziadka wedle jego wzoru. Wspomnienie z Kioto. Japonka karmiąca dziecko  to w Japonii symbol dobrobytu.
Obok Olga Grabowska i Malwina Grześkiewicz prezentują swoje barwne prace.
 

Drogi się krzyżują.

Dalej na Wieniawskiego do pachnącego ogrodu. Zapach róż przytrzymuje u progu.
Kafle Purpura z marmuru i cementu, ciężkie i grube no i piękne. Po wypiciu lemoniady, skubnięciu poczęstunku, pogadaniu z dawno niewidzianymi znajomymi jadę dalej.

 



W swoim ogrodzie Natalia siostra malarki Pauliny Mager opowiada o obrazach.
 


Tu grzeczne aniołki, a na stronie internetowej straszne lalki i dziwne stwory. Warto tam zajrzeć. Zaciekawił mnie cykl świnie i nie tylko.
 
Ostatni punkt przejażdżki na Chopina u przesympatycznej Małgorzaty goszczącej pana Alka Slona.

Przyśniony Rzym. Niejeden zakochany w Rzymie chciałby tak śnić.
Portugalia.
"Chyba już można iść spać
Dziś pewnie nic się nie zdarzy
Chyba już można się położyć
Marzeń na jutro trzeba namarzyć"


Tak niedawno śpiewał Andrzej Poniedzielski w Jazz Cafe.
Idę spać. Zasnę niedaleko Wisły w Łomiankach..... kulturalnych.... I jak tu nie być zakochaną w Łomiankach.


 A wszystko to wydarzyło się w trakcie imprezy Otwarte Ogrody nad Wisłą współorganizowaną przez Stowarzyszenie Artystyczne Front Sztuki przy wsparciu finansowym Funduszu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich - FIO.






niedziela, 7 czerwca 2015

Dziki i ....krokodyle w Parku Młocińskim

Park Młociński, 5 czerwca 2015

Rano kijki, wieczorem spacerek. Ten sam las, a jakby inny. 
Wybrałam się tak wcześnie, że zaczęłam się zastanawiać czy się nie bać.  Lecz o tej porze spotyka się głównie zapatrzonych w spławik. No i koncertujące ptaki. No i niewidoczne zwierzaki obserwujące mnie zza trwa i krzaków.

Wody w łasze opadły zatem tym razem dotarłam do brzegu Wisły, pogapiłam się na płynącą wodę, zatkałam uszy aby nie słuchać wrzasków rybitw i pokijkowałam dalej.. 
W moim ulubionym zakątku już z daleka ujrzałam zgrupowane w kępkach miecze. To znak rozpoznawczy kosaćców (Iris pseudacorus). Ledwo je zauważyłam tydzień temu, a one zdążyły przekwitnąć.  Zółte, trujące. Gdyby tygrysy jadły irysy....

Kędyś w XVI wieku w ówczesnym lesie w Młocinach powstał zwierzyniec królewski. Lecz nie słyszałam o polowaniach na tygrysy. Za to królowie polowali sobie na zwierzynę rodzimą.
Której tu pełno - o czym przekonałam się wieczorem.

Bo wieczorem w towarzystwie przyjaciółki Moni i jej córki Martynki wybrałyśmy się na żabi koncert. 
Szłyśmy i szłyśmy, Martyna jechała i jechała na rowerze, aż dotarłyśmy nad łachę. Najpierw usłyszałyśmy bębny. Afryka dzika czy co? I tak słyszałyśmy je do czasu aż rozbrzmiał żabi koncert i je zagłuszył. Nie wiem ile tam stałyśmy w milczeniu. Zasłuchane i zapatrzone w zielone lustro wody.
Nie wiedziałyśmy co nas jeszcze czeka.
Po drugiej stronie łachy zaczęły się ruszać trawy i wyraźnie było widać że coś tam łazi. Może człek jaki? Jednak wystawałby z nad tych traw. Ponieważ poruszenie nastąpiło w paru miejscach to podejrzenie padło na dziki. Oooo! w pewnej chwili zza traw wyłonił się dzikuś. Popatrzył na nas i jak się nagle  pojawił tak nagle zniknął.

 
Żabi koncert dobiegł końca. Bębny nadal słychać. Czekamy jeszcze z nadzieją na powtórkę . A tu nagle z wody wyłania para oczu i długa ciągnąca się za nimi sylwetka i płynie na nas "Krokodyl" - krzyczę w myślach, "krokodyl" krzyczy Monika w myślach. Jedna brązowowłosa druga kasztanowłosa dla jasności. Kolejna zgodna myśl - to nie możliwe. I niby krokodylek ujrzawszy  zwierza sztuk trzy daje nura. Pewnie boberek bo śladów ich bytności tutaj bez liku. Próbując go wyśledzić omal nie wpadam do wody.
 Idziemy jeszcze kawałek wzdłuż łachy. Kaczątka już nie takie malusieńkie pływają, żeby nie powiedzieć z rodzicielką to z nosicielką, wzdłuż brzegu.
Nastaje chłodek. Promienie zachodzącego  słońca oświetlają runo leśne. Wracamy z dziczy do cywilizowanych domów z magicznymi uśmiechami na pyskach.