niedziela, 30 listopada 2014

Jak pijąc herbatę z czystka wracam na wzgórza Potugalii i deptam klify Falesia w Algarve.

Praia de Falesia, Portugalia, 05.2014

Trasa: Almansil, Vilamoura, Praia de Falesia,  Albufeira, Carvoeiro, Faro

Dzisiaj zatęskniłam za herbatą z czystka, biologiczną bronią na wirusy i bakterie. A tu po zapasach ani śladu. Zamawiam od razu 0,5 kg paczkę. Pewnie zanim paczka dojdzie, moja choroba przeminie. A skąd ten pomysł na czystka? 
Przytykam nosa do woreczka z suszonym czystkiem... nie, nie do picia, do wspominania.  Naskubałam tych jego lepkich listeczków,  wiosną w Portugalii, otumaniona już wcześniej zapachem tej rośliny na Przylądku Św. Wincentego, najbardziej wysuniętego na południowy zachód końca Europy, żeby teraz na klifach Falencji w Algarve zachować sobie ten zapach na dłużej. 

Tego dnia rankiem,  opuszczamy hotel w Cabanas z jego ptasimi śpiewami i wyruszamy w kierunku Almansil. Dopiero, gdy człek przekroczy progi malutkiego (kościoła) Igreja de São Lourenço, to już wie po co.  Wyjątkowość tego kościółka wynika z tego, że w całości jego ściany, sufit i kopuła pokryte są niebiesko-białymi azulejos opowiadającymi  historię życia Św. Wincentego.
 
Azulejos na fasadzie Igreja de São Lourenço


Gdyby Maurowie nie zadomowili się na Półwyspie Iberyjskim, pewnikiem dzisiaj nie podziwialibyśmy tego oryginalnego wnętrza z XVIII w. Niestety zdjęć w środku nie wolno było robić. Nie ma co się wahać przed zwiedzaniem tego miejsca.

Po dawce dzieł sztuki czeka nas większa dawka przyrody nieożywionej. Klify Falencji...

Najpierw jednak zachcianki. W miejscowości wybitnie turystycznej Vilamoura, znajdujemy kawiarenkę i oczywiście pałaszujemy z Olą przepyszne pastel de nata. Wtedy, gdy Rzymianie podziwiali piękno tej okolicy ze swoich willi i dbając o higienę ciała i ducha w łaźniach, wątpliwe aby się raczyli ową babeczką z francuskiego ciasta wypełnioną śmietankowym budyniem, na koniec zapieczoną. Mniam...
Spory port jachtowy, wokół hotele i restauracje, czas stąd zmykać, bo to dla top-class turysty.
 Docieramy nad rzekę Quarteira.
 Przechodzimy przez mostek.
I za chwilę już jesteśmy na szlaku, który powiedzie nas wzdłuż morza.
My jeszcze nie wiemy w tych krzakach, co nas czeka. 
Za chwile omami nas paleta barw. Niektóre kolory tak intensywne, że zdjęcia oglądane teraz wydają się podkolorowane. Od niebieskości do intensywnego pomarańczowego. Kolory przyrody nieożywionej. Kolorowe klify wzdłuż Praia de Falesia. 
Nadgryzione piaskowce.


 Bogactwo form krasowych.


 Piaskowce i piasek zdominowały pejzaż.
Początek portugalskiej wiosny, pierwsze listki po zimie, kwiaty. No i czystek (Cistus Incanus). Typowy czystek w Portugalii ma biały kwiat z żółtymi pręcikami, a na każdym z płatków u nasady ma charakterystyczną czekoladową plamkę. Ten okaz jest bez plamki. Nad nim unosi się delikatna woń. Zapach, który roznosi się wokoło wydzielają liście pokryte sokiem, który pod wpływem gorąca staje się półpłynny. Mam lepkie palce od listków. Aparat też lepi mi się już do rąk, chociaż mój ci jest.
W oddali Albufeira.
 Marzec w Algarve. U nas jeszcze śnieg i przenikliwe zimno. A tu możliwe sandały, gołe łydki.


Nie ma się co tak zbliżać do krawędzi, widząc jakie zwisy zwisają z tych urwisk.


 Deszcz, wiatr, rzeźba.

Najpiękniejsze jest tutaj i teraz to, że się nie myśli tylko chłonie kolory, ciepło, wiatr i po prostu się jest.
 Jakaż piękna erozyjka.


Zaczyna burczeć w brzuchu. Andreas zapowiedział piknik pod wiszącą skałą, na którym zaserwuje zakupione przez niego lokalne smakołyki. Czas zejść z klifu i wyłożyć się na rozgrzanym piachu.
I tak niebawem spożyjemy lokalne sery oraz posmakujemy lokalnych alkoholi. Jednym z nich stał się moim ulubionym -  likier z Medronho czyli z owoców drzewa truskawkowego. Produkcja bardzo lokalna - produkowane w niewielkich ilościach tylko w Algarve. Inna polska nazwa tej zimozielonej rośliny jest zabawniejsza - chruścina jagodna. Ktoś się dopatrzył podobieństwa owocu medronii z poziomkami i truskawkami - ja nie. Smak nie jest porównywalny z niczym, co znam. Oczywiście, że pisząc to, od razu nalałam sobie kieliszek. Mniam...

Stopniowo wraz ze zbliżaniem się do Albufeiry kształty i kolory klifów zmieniają się.
Białe piaskowce przeplatają się z żółtymi. A tam,  gdzie pojawia się czerwień to piaskowce gliniaste.
Jesteśmy w okolicy wioski Olhos de Aqua co oznacza wodne oczy. Nazwa związana jest z występującym tu zjawiskiem wypływów krasowych (świeża woda wpływa ponorami (otworami, korytarzami) pod teren, aby pojawić się na powierzchni jako wypływ krasowy. Pasuje mi, z moich dawnych okolic Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, nazwa łykawice na małe ponory. Bardziej  działa na wyobraźnię). Wypływy te są widoczne podczas odpływów i mogą mieć taki silny wypływ, że mogą nieźle zakołysać małą łódką.


 Docieramy do punktu, w którym opuszczamy plażę.
Krótki postój w Carvoeiro, tym razem na sangrię.
Pejzaż Carvoeiro, miejscowości, która nazwę swoją wzięła od górnika. Biedny górnik stał się miłością pięknej księżniczki Alfanziny. I jak to czasem bywa, tatuś nie pobłogosławił młodym.
 Wyruszamy tam, gdzie młodzi spotykali się.
 To jeszcze nie tu i to nie jest pałac księżniczki.
Zmierzamy do groty. Niebawem zamiast chodnikiem wzdłuż ulicy do Algar Seco będzie wiodła ścieżka wzdłuż klifu.
W Algar Seco, w miejscu spotkań Alfanziny z carvoeiro, młody człowiek zostaje zasztyletowany i wrzucony do morza. A łzy Alfaziny wyżłobiły dziury w skałach. Schodki wyrzeźbili dla odmiany przemytnicy.
Widziana z morza głowa lalki "A Boneca", a u jej stóp mały bar. Nie przetestowany, bo był po prostu w marcu wieczorem zamknięty. Po każdej zimie bar odpływa w morze i właściciele odbudowują go. W dzień po Rewolucji Goździków (1974) dziadek właścicielki baru wyrył napis "A Boneca". Było to hasło przemytników na określenie tego miejsca. W czasie odpływu szmuglowali perfumy i papierosy, towary zakazane w czasach dyktatury Salazara.

Słońce powoli zachodzi.
I to właśnie tutaj, w arkadach groty, gdzie przemytnicy się przewijali między dołkami ze łzami księżniczki, odkrywca Chelosiowej Jamy w Górach Świętokrzyskich tu, Roman daje nam wykład z geologii. Roman promienieje w promieniach zachodzącego słońca. Jak mi pozwoli to wstawię ten obraz.

Przed nami plaża Vale de Centiances. Tu po ciemku kończymy wycieczkę po klifach. Niezastąpiony Jose podjeżdża autobusem w takim miejscu, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. Zapadam się w fotel.
 Ale to jeszcze nie koniec dnia. Jeszcze czas na pasibrzuchy. Za późno na zwiedzanie Lagos.

Na posiłek w fast foodzie portugalskim wchodzimy do Merendeira. Za śmieszne pieniądze można najeść się do syta. Caldo Verde (zielony rosół), Pao com Chourico (chleb z kiełbasą), Arroz Doce (słodki deser ryżowy) i napój do tego. Chleb jest ciepły i pieczony na miejscu.



No cóż, Faro było za mało.
Natomiast przed nami dłuższa jazda do nowego hotelu. I tam nam szczęki opadły. Dlaczego? cdn. I nastąpił tu.


Przydatne linki:
Organizator wyprawy pt. "Algarve-słoneczny balkon Europy" - Klub Podróży Horyzonty. 
Więcej o Algar Seco tu.






1 komentarz:

  1. Przepiękne te klify! I śliczny czystek, którego piję od kilku miesięcy. Szkoda, że w smaku nie dorównuje swojej naturalnej urodzie;)

    OdpowiedzUsuń