czwartek, 31 lipca 2014

Kazbek we mgle i Cminda Sameba też. Przemierzając Kaukaz w Gruzji.

Stepantsminda, 19-07-2014

Do Gruzji ściągnęły mnie zielone ogromne góry. Właśnie ogromne, a jednak zielone od zielonej trawy, mającej się wspaniale na tych wysokościach. Zielone, ogromne góry, a w tle mieniące się bielą szczyty 5-cio tysięczników.


I tak po 4 latach przymierzania się, zmotywowana w jednej chwili poczynieniami Rosji wobec Ukrainy, czyli ze strachu, bo na Krym mimo stosu przewodników na razie nie pojadę, a co byłoby jakby się do Gruzji ..... tfu tfu.. sobie powiedziałam i jak widać tych marzeń nie położyłam.


2 tygodnie wypełnione po brzegi wrażeniami, nie wiedzieć kiedy się skończyły i teraz mam widok gór na monitorze i tak sobie przeskakuję z  górskich regionów Tuszetii do Kazbegi, a potem skoczę do Swanetii. Trudno zdecydować od czego zacząć, gdzie zatrzymać się ze wspomnieniami na dłużej. Zwyczajowo nie zaczęłabym od obrazka z każdej okładki przewodników i albumów. A jednak. Ten dzień od którego zacznę, właśnie tak jak z obrazka się zaczął.

Budzę się rano i mimo ze jest o 2 godziny wcześniej to i tak budzę się po 5-tej i od razu odsłaniam firankę. Chwytam aparat i na bosaka wybiegam na balkon i tak jak szybko wbiegłam, tak szybko wybiegam, bo gołe stopy rozgrzane wędrówkami nie mają ochoty na przymarznięcie do niezbyt atrakcyjnych płytek.
Rankiem na tle błękitnego nieba nad miastem góruje Kazbek zwany przez miejscowych Mkinwarcweri czyli "zamarznięty szczyt". No cóż, skoro ma ten swój szczyt na wysokości 5034 m n.p.m, to co się dziwić. Teraz mieni się w słońcu jak aureolka dla cerkwi Cminda Sameba na wzgórzu Gergeti.


A dlaczego właśnie od tego obrazka zacznę. Bo obrazek za chwilę zasnuł się chmurami. Litościwie nie popłakał się, dał cień, a co za tym idzie, przy wędrówce w górę, wytchnienie. Potem góry skurczyły się do 100m kręgów łąki przeciętej ścieżką którą szliśmy. 
Niezwykłość tej trasy polegała na tym, że idąc dokładnie tą samą ścieżką, droga tam, nie była tą samą z powrotem. A wszystko dzięki mgle, która przelewała się przez doliny. 
 

Zanim wyruszyliśmy w górę przewodnik Mateusz opowiadał historie związane z celem naszej wędrówki. A tuż za jego plecami znalazł się jeden taki, tym razem nie złośliwy, lecz pochłonięty do cna rozgrzewaniem. I niby nic takiego, a jednak w chwili, gdy zasłuchane w historie Mateusza, zabarwiane gestami,  tak, że czuło się tak jakby sam do skały został przykuty niczym Amirani, a  orzeł wyjadał mu wątrobę, to gdy łypnęłyśmy okiem z Magdą po sobie, przenosząc wzrok znacząco na wyginającego ciało śmiało, wybuchnęłyśmy śmiechem. 
 Za chwile wyruszymy. Tym razem jasnowłosa Iga, zmęczona brakiem snu i nie dlatego, że szalała,  zostaje pod cerkwią Cminda Sameba, a my zastanawiamy się czy zostanie Świętą Igą po tylu godzinach spędzonych w świętym miejscu, czy ją może porwie jaki czarnooki Gruzin. Zaopatrzona w prasę znika za drzewami, między którymi wąską ścieżką dochodzimy do pierwszego wzniesienia, z którego rozciąga się widok na cerkiew.

Na początku jesteśmy sami. Wyżej pojawiają się wracający z pod Kazbeka. 
Sporo Polaków. Mijamy tez Ukraińców.
Po chwili mgła zgęstniała zasłaniając widoki. Znalazłam się w bajce, w której trochę można byłoby się bać, gdyby nie było tak kolorowo od kwiatów, które odciągnęły uwagę od wszelakich zbędnych na tej wysokości myśli. Z uwagi na brak górskich widoków, nie dostaję skrętu szyi, gapiąc się jeno pod nogi.
Nie po raz pierwszy  na kaukaskim szlaku przyciąga wzrok kwiatek, którego nigdy bym nie namalowała w tym zestawie kolorystycznym - żółte rurki z różowymi języczkami. Zwany perską chryzantemą lub malowaną stokrotką to złocień różowy, mieszkaniec Kaukazu, Armenii i Iranu.
Złocień różowy (Chrysanthemum coccineum)
?
Koniczyna pagórkowa (Trifolium montanum)
Co chwila zatrzymuje mnie pokusa powąchania niewielkiego storczyka. Wkładam nochala i wącham i wącham. Cudo. Zapach przypomina naszego lilaka.
Gółka (Gymnadenia)
 W gęstej mgle docieramy do pierwszej kapliczki.

Robi się chłodniej. Nie założę rękawiczek i czapki, bo nie mam ich przy sobie. Przy następnej kapliczce na przełęczy Arsha na wysokości 2940 m n.p.m. piknikujemy po zawietrznej. Wyciągamy suchy prowiant, jak zwykle znajdzie się chaczapuri, jajko, chleb, pomidorek albo ogórasek.

Między jednym kęsem, a drugim zostają uwiecznione frędzelki kwiatów na tle mgielnej zasłony, a za nimi domyślnie góry.
 
Od kapliczki droga wiedzie do strumienia. Zanim jednak do niego dojdziemy zachwytom nie ma końca.
Omieg kaukaski (Doronicum caucasicum)
Mijamy biały krzyż upamiętniający 3 ofiary lawiny w styczniu 2013 roku. Jesteśmy już na wysokości 3820 m n.p.m. Mgła nie ustępuje. Czyżby Kazbek miał pozostać w pamięci tylko na porannym obrazku?
Mijani turyści nie zobaczyli Kazbeka. Mgła przewala się z jednego stoku kamieniami na drugi.
 Czyżby światełko w tunelu?
Skalnica

Najpierw pojawia się świetlna plama, a następnie kurtyna rozwiewa się i naszym oczom ukazuje się Kazbek.
Majestatyczny 5-cio tysięcznik, nie obnaża się tak do końca, lecz i tak nie możemy oderwać od niego wzroku.


U podnóża wulkanicznego stożka Kazbeku rozciąga się lodowiec Gergeti. Mój pierwszy lodowiec z tak bliska. Sztywna płachta lodu. Skapujące krople formują strumienie.

Nagle słyszę huk i jakby zbliżający się deszcz. Zakładam kaptur, lecz nic się nie dzieje. Zerwany płat lodu i szum odłamków.
 Pokaz jego kazbeckiej mości zakończony. Kurtyna z mgły opada. Wracamy.

 Wracamy tą samą drogą, lecz zupełnie nam nie znaną. Odsłaniają się przed nami nowe widoki.
 Zza chmur wyłania się Cminda Sameba na wzgórzu Gergeti, a za nią zabudowania Stepantsminda.

Kiczuś kolorystyczny powstał i zostanie tu sobie, bo ta od linijki narysowana chmura bardzo mi się podoba.
Schodzenie daje się we znaki mojemu kolanowi prawemu. W końcu docieramy do wzgórza Gergeti. Spragnieni biegną do źródła. Spotykamy Ingę w wianku na głowie. A w mojej głowie rozbrzmiewa piosenka Katarzyny Groniec: niewinna, niewinna... ;)
XIV-wieczna cerkiew Cminda Sameba czyli pw. Świętej Trójcy sterczy na 2200 m n.p.m. Niedawno powrócili do niej wypędzeni przez sowietów brodaci mnisi.

Zanim wejdziemy do cerkwi następują przebieranki: spódnice i chusty, gdyż inaczej tym razem nas mnisi przepędzą. Trafiamy na mszę. Panuje półmrok w ciepłym świetle świeczek. Wierni stoją podczas mszy. Śpiewają.

I tym sposobem jeszcze raz wdrapałam się pod Kazbek. Na Kazbek tez można w rakach z czekanami i z plecakiem... może kiedyś...

Posty z Gruzji:


 "Przemierzając Kaukaz w Gruzji"

Przydatne linki:
Organizator wyprawy "Gruzja - wędrówki po Kaukazie": Klub Podróży Horyzonty
Przewodnik: Grzegorz Pietryszak  "Gruzja w pigułce" wyd. Rewasz
Przewodnik:Krzysztof Kamiński "Gruzja" wyd. Bezdroża
Mapa "Georgia Caucasus mountains" 1:400 000 wyd. terraQuest

4 komentarze:

  1. Tak było. Pięknie opisane i sfotografowane, Asiu! (mj)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło to słyszeć. Mam nadzieję do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przewędrowałam całą trasę z Tobą/Wami:)

    OdpowiedzUsuń
  4. I nawet nie spociłaś się he he...

    OdpowiedzUsuń